Ogłoszenie



Dolina Muminków w listopadzie - część 2. (rozdziały 11-16)


11

Podczas gdy szarzał leniwy świt i noc listopadowa przeobrażała się w ranek, znad morza nadciągnęła mgła. Uniosła się zboczami gór i po drugiej ich stronie spłynęła w doliny wypełniając je po brzegi. Włóczykij postanowił wcześnie się obudzić, bo chciał mieć kilka godzin dla siebie. Ognisko dawno już wygasło, ale nie czuł zimna. Miał tę prostą, lecz rzadką umiejętność zachowywania własnego ciepła, gromadził je przy sobie i leżał całkiem nieruchomo, pilnując się, żeby nie śnić.

Mgła przyniosłą absolutną ciszę, dolina tkwiła w bezruchu.

Włóczykij obudził się szybko, tak jak to robią zwierzęta, od razu całkiem przytomny. Pięć taktów, na które czekał, trochę się przybliżyło.

„Dobrze - pomyślał. - Filiżanka czarnej kawy i będę je miał”. (Powinien był zrezygnować z kawy).

Poranny ogień zatlił się i rozpalił. Włóczykij napełnił dzbanek do kawy wodą z rzeki, postawił go na ogniu i - robiąc krok w tył - przewrócił się na grabiach Paszczaka. Rondelek ze straszliwym hała­sem stoczył się po pochyłym brzegu do rzeki, a Paszczak wystawił z namiotu swój wielki nos i powiedział:

- Hej!

- Hej, hej! - odparł Włóczykij.

Paszczak przyczołgał się do ogniska ze śpiworem na głowie, zmarznięty i zaspany, lecz z silnym postanowieniem, że będzie miły.

- Życie na łonie natury! - odezwał się.

Włóczykij pilnował kawy.

- Pomyśl tylko - mówił dalej Paszczak. - Móc słyszeć wszystkie tajemnicze, nocne odgłosy z wnęt­rza prawdziwego namiotu! Nie masz czegoś, co pomaga, jak ci zawieje uszy? Co?

- Nie - odparł Włóczykij. - Z cukrem czy bez?

- Z cukrem, najlepiej cztery kawałki - odpowie­dział Paszczak. Zrobiło mu się ciepło z przodu i plecy trochę przestały boleć. Kawa była bardzo gorąca.

- Wiesz - zwierzył się Włóczykijowi - takie to jest miłe, jeśli chodzi o ciebie, że mało mówisz. Wydajesz się niesłychanie mądry, dlatego że się nie odzywasz. To mnie zachęca do opowiedzenia ci o mojej łodzi.

Mgła powoli podniosła się. Wokół nich, także przy butach Paszczaka, zaczęła się wyłaniać mokra, czarna ziemia, ale głowę Paszczak miał jeszcze ciągle we mgle.

Poza uszami nic mu właściwie nie dokuczało, kawa rozgrzała go i nagle poczuł się beztroski i wesoły.

- Wiesz co - powiedział - my się rozumiemy, ty i ja. Łódka Tatusia jest przy kabinie kąpielowej, prawda?

Przypomnieli sobie wąski, samotny pomost, wsparty niepewnie na sczerniałych słupach, i kabinę kąpielową na jego końcu, ze spiczastym dachem, z czerwonymi i zielonymi szybkami w oknach i małymi, stromymi schodkami schodzącymi do wody.

- Wątpię, żeby łódka jeszcze tam była - powie­dział Włóczykij odstawiając kubek. A w duchu pomyślał: „Oni odpłynęli. Nie mam ochoty roz­mawiać o nich z tym całym Paszczakiem”.

Ale Paszczak pochylił się ku niemu i powiedział poważnie:

- Musimy pójść zobaczyć. Tylko ty i ja, tak będzie przyjemniej.

Wyruszyli. Mgła podnosiła się i rozpraszała, w lesie powstawał z niej biały pułap podtrzymywany przez czarne słupy pni - wyniosły, uroczysty kraj­obraz stworzony dla ciszy. Paszczak myślał o swojej łodzi, ale nie odzywał się. Szedł cały czas za Włóczy­kijem, aż do brzegu morza, i nareszcie wszystko znowu zrobiło się proste i miało sens.

Pomost kąpielowy stał tak samo jak zawsze. Żaglówki nie było. Drewniana kładka i kosz na ryby znajdowały się powyżej górnego poziomu wody w czasie przypływu, jolka leżała wyciągnięta wyso­ko, aż na skraj lasu. Mgła słała się nad wodą, wszystko było łagodne i szare, brzeg, powietrze, cisza.

- Wiesz, jak ja się czuję? - zawołał Paszczak. - Czuję się całkiem - całkiem nadzwyczajnie! Uszy przestały mnie boleć.

Ogarnęła go nagła potrzeba zwierzenia się, opo­wiedzenia o swoich usiłowaniach, by wszystko urzą­dzić tak, żeby innym też było dobrze, ale był zanadto nieśmiały i nie umiał znaleźć odpowiednich słów.

Włóczykij szedł dalej. Wzdłuż całego wybrzeża, jak okiem sięgnąć, ciągnął się ciemny wał wszyst­kiego tego, co zostało naniesione podczas przy­pływów i sztormów: różne wyrzucone i zapomniane rzeczy, splątane pod wodorostami i trzcinami, sczer­niałe i nasiąknięte wodą. W potrzaskanych kawał­kach drewna pełno było gwoździ i pogiętych żelaz­nych klamer. Morze nadgryzło brzeg aż po granicę pierwszych drzew, z ich gałęzi zwisały wodorosty.

- Był silny wiatr - powiedział Włóczykij.

- Ja się tak strasznie staram! - wybuchnął idący za nim Paszczak. - Tak okropnie chcę!

Włóczykij wydał swoje charakterystyczne, nie­określone mruknięcie, oznaczające, że usłyszał, ale nie ma nic do powiedzenia. Wszedł na pomost prowadzący do kabiny kąpielowej. Piaszczyste dno pod pomostem przysłaniała brązowa masa, lekko kołysząca się w ślad za ruchami wody - były to trawy morskie porwane na strzępy przez sztorm.

Mgła nagle pierzchła i chyba żadne wybrzeże na całym świecie nie miało bardziej opustoszałego wyglądu.

- Rozumiesz? - spytał Paszczak.

Włóczykij przygryzał fajkę patrząc w dół na wodę.

- Tak, tak - odparł. A po chwili powiedział: - Uważam, że małe łodzie powinny być budowane systemem zakładkowym.

- Ja też tak uważam - zgodził się Paszczak. - Moja łódź tak właśnie jest zbudowana. To na pewno jest najlepsze dla małych łodzi. I trzeba je smołować, nie lakierować, prawda? Smołuję moją łódź każdej wiosny, zanim wypłynę. Posłuchaj mnie. Czy możesz mi pomóc w jednej sprawie. Chodzi o żagiel. Nie mogę się zdecydować, czy ma być biały, czy czerwony. Biały zawsze jest dobry, taki klasyczny, no nie? Ale potem pomyślałem o czerwonym, byłby śmiały w jakimś sensie. Jak uważasz? Nie myślisz, że wyglądałby może zbyt wyzywająco?

- Nie, nie sądzę - odpowiedział Włóczykij. - Mo­że być czerwony. - Bardzo mu się chciało spać i tylko na jedno miał ochotę: wpełznąć do namiotu i za­mknąć się w nim.

Przez całą drogę powrotną Paszczak opowiadał o swojej łodzi.

- Dziwną rzecz zauważyłem u siebie - mówił. - Takie czuję pokrewieństwo ze wszystkimi, którzy lubią łodzie. Weź na przykład Tatusia Muminka. Któregoś pięknego dnia wciąga żagiel i wyrusza, tak sobie po prostu. Całkowicie wolny. Czasami, wiesz, czasami myślę, że Tatuś Muminka i ja jesteśmy do siebie podobni. Tylko trochę, oczywiście, ale jed­nak...

Włóczykij wydał swoje nieokreślone mruknięcie.

- Tak. To prawda - rzekł Paszczak spokojnie. - I czy nie uważasz, że jest coś niesłychanie znaczące­go w tym, że łódź Tatusia nazywa się „Przygoda”?

Rozstali się przy namiocie.

- To był bardzo przyjemny ranek - stwierdził Paszczak. - Dziękuję ci, że mi dałeś mówić.

Włóczykij zamknął się. Jego namiot miał zielony, letni kolor, taki, który daje złudzenie, że na dworze jest słońce.

 

Ranek dobiegał już końca, kiedy Paszczak wrócił do domu.

Zaczynał się teraz dzień dla innych, dla tych, którzy nic nie wiedzieli o tym, co dane było przeżyć Paszczakowi.

Filifionka otworzyła okno w swoim pokoju, żeby go wywietrzyć.

- Dzień dobry! - zawołał Paszczak. - Spałem w namiocie! Słyszałem wszystkie odgłosy nocy!

- Jakie odgłosy? - spytała kwaśno Filifionka, zatykając haczyki w oknie.

- Odgłosy nocy - powtórzył Paszczak. - To znaczy takie, które słychać w nocy...

- Aha - powiedziała Filifionka.

Nie lubiła okien, były niebezpieczne, nigdy się z nimi nic nie wiedziało, otwierały się od wiatru, zatrzaskiwały... Chłód w pokoju gościnnym od północnej strony był gorszy niż na dworze. Fili­fionka usiadła przed lustrem, drżąc z zimna, po­wyjmowała papiloty z włosów i przyszło jej na myśl, że zawsze mieszka od północy, nawet u siebie w domu, a to tylko dlatego, że Filifionce nigdy nic nie układa się tak, jak powinno.

Włosy nie wyschły porządnie, cóż dziwnego w ta­kiej wilgoci, loki opadły, wyglądały jak proste druty, wszystko było źle, każda rzecz, nawet ranne uczesa­nie, tak bardzo ważne, i jeszcze ta Mimbla w domu, i w ogóle wszystko. Dom był wilgotny, zatęchły i zakurzony, trzeba by go przewietrzyć, najpierw taki przeciąg na krzyż przez wszystkie pokoje, potem ogromne ilości ciepłej wody i cudowne, wielkie, gruntowne sprzątanie...

Lecz gdy tylko pomyślała o wielkim sprzątaniu, poczuła zawrót głowy i rosnącą w żołądku falę mdłości: na jedną przerażającą chwilę zawisła nad przepaścią. Wiedziała: „Już nigdy więcej nie będę mogła sprzątać. Jak ja będę żyła bez sprzątania i gotowania? Przecież nic innego nie warto robić”.

Zeszła bardzo powoli na dół. A oni tam siedzie­li na werandzie i popijali kawę. Spojrzała na nich. Zobaczyła bezkształtny kapelusz Wuja Truja, roz­czochraną głowę Homka, mocny kark Paszczaka, trochę zaczerwieniony od porannego chłodu; sie­dzieli tam wszyscy, a włosy Mimbli były, ach, mój Boże, takie piękne! - i naraz ogarnęło ją wiel­kie zmęczenie. Pomyślała: „Oni mnie wcale nie lubią”.

Filifionka rozglądała się stojąc na środku salonu. Paszczak nakręcił zegar, meble stały na swoich miejscach, lecz wszystko, co się kiedykolwiek w tym salonie działo, było niedostępne i ukryte, nie chciało mieć z nią nic wspólnego.

Nagle, bardzo szybko, poszła do kuchni po drewno. Chciała rozpalić w piecu duży ogień, żeby ogrzać opuszczony dom i wszystkich tych, którzy starali się w nim mieszkać.

 

- Posłuchaj no, ty tam w środku, jak się nazy­wasz? - zawołał Wuj Truj stając przed namiotem. - Wyratowałem przodka! Mego przyjaciela przod­ka! Zapomniała, że on mieszka w piecu. Jak mogła! A teraz leży na łóżku i płacze.

- Kto? - spytał Włóczykij.

- Ta z lisem, naturalnie - wybuchnął Wuj Truj. - Czy to nie okropne?!

- Uspokoi się - mruknął Włóczykij wewnątrz namiotu.

Wuj Truj był zaskoczony i bardzo zawiedziony. Stał uderzając laską w ziemię i mówił sam do siebie mnóstwo brzydkich rzeczy. A potem poszedł na most, gdzie siedziała Mimbla i czesała włosy.

- Widziałaś, jak wyratowałem przodka? - spytał srogo. - Jeszcze sekunda, a byłby się spalił.

- Ale nie spalił się - powiedziała Mimbla.

Wuj Truj wyjaśnił jej:

- Nikt z was w dzisiejszych czasach nie rozumie się na wielkich wydarzeniach. Wszyscy macie nie­właściwe uczucia. Ty może nawet wcale mnie nie podziwiasz. - Wyciągnął z wody swoje urządzenie do łowienia. Nic w nim nie było.

- W tej rzece ryby są na wiosnę - zauważyła Mimbla.

- To nie żadna rzeka, tylko potok! - zawołał Wuj Truj. - Mój potok i pełno w nim ryb!

- Słuchaj no, Wuju Truju - powiedziała Mimbla. - To nie jest ani rzeka, ani potok. To strumień. Ale rodzina nazywa go rzeką, więc mówi się o nim rzeka. Tylko ja jedna widzę, że to strumień. Dlaczego robisz tyle szumu o coś, czego nie ma albo się nie zdarzyło?

- Żeby było zabawniej - burknął Wuj Truj.

Mimbla wciąż się czesała, grzebień szeleścił jak woda na piaszczystym brzegu, fala za falą, leniwie, spokojnie.

Wuj Truj wstał i powiedział bardzo godnie:

- Jeżeli nawet widzisz, że to strumień, nie musisz chyba o tym mówić? Okropne dziecko. Dlaczego chcesz mi zrobić przykrość?

Mimbla ze zdziwienia przestała się czesać.

- Lubię cię - odparła. - Nie chcę ci robić przykrości.

- To dobrze - rzekł Wuj Truj. - Ale w takim razie przestań mówić o tym, jakie wszystko jest, i daj mi wierzyć w przyjemne rzeczy.

- Spróbuję - zgodziła się Mimbla.

Wuj Truj był bardzo zdenerwowany. Ciężko stąpając podszedł do namiotu i zawołał:

- Hej, tam w środku! Czy to jest potok, czy rzeka, czy strumień? Są ryby czy ich nie ma? Dlaczego nic nie jest tak, jak dawniej? A ty kiedy wyjdziesz i zainteresujesz się czymkolwiek?

- Niedługo - odparł Włóczykij opryskliwie. Słu­chał pełen napięcia, ale Wuj Truj nic już więcej nie powiedział.

„Muszę do nich wyjść - myślał Włóczykij. - To wszystko jest bez sensu. Po co tu w ogóle wracałem, co ja mam z nimi wspólnego, oni nie mają pojęcia o muzyce”. Przewrócił się na plecy, położył na brzuchu, zakopał nos w śpiwór. Lecz cokolwiek robił, oni wciąż zjawiali się w jego namiocie, cały czas w nim byli, Paszczak ze swymi niespokojnymi oczami, Filifionka płacząca na łóżku i Homek, który tylko milczał wpatrzony w ziemię, i stary, całkiem skołowany Wuj Truj... byli wszędzie, w samym środku jego głowy, a na dodatek w namiocie pach­niało Paszczakiem.

„Muszę wyjść - uznał Włóczykij. - Już lepiej być z nimi niż o nich myśleć. Jak oni się różnią od rodziny Muminków...” Wtem, całkiem nieoczeki­wanie, zatęsknił za rodziną. Oni też bywali uciążliwi. Chcieli rozmawiać. Wszędzie się kręcili. Ale przy nich mógł być sam z sobą. „Jak oni się właściwie zachowywali? - zastanawiał się Włóczykij ze zdu­mieniem. - Jak to się stało, że spędziłem z nimi tyle długich, letnich miesięcy i nigdy nie zauważyłem, że przy nich mogę być sam z sobą?”


12

Bardzo powoli i ostrożnie Homek Toft czytał, co następuje: Żadne słowa nie są w słanie opisać tego okresu zamieszania, jaki musiał nastąpić po ustaniu zjawisk elektrycznych. Mamy podstawy do przypusz­czeń, że Nummulit, ów unikalny fenomen, który mimo wszystko można nadał zaliczać do grupy Protozoa, był opóźniony w rozwoju i przeszedł okres karłowacenia. Zdolność fosforyzowania zanikła i nieszczęsny stwór wiódł odosobniony żywot w szczelinach i głębo­kich dziurach dających mu chwilowe schronienie przed światem zewnętrznym.

- Więc to tak - szepnął Toft. - Teraz każdy może go napaść, przestał już być elektryczny... już tylko kurczy się i kurczy, i nie wie, co z sobą zrobić...

Homek Toft skulił się w zwoju sieci i zaczął sobie opowiadać. Opowiadał sobie, jak ów stwór przy­chodzi do doliny, w której mieszka pewien Homek umiejący robić elektryczne burze. Wąską, długą dolinę rozświetlają fioletowe i białe błyski, najpierw dalekie, potem coraz bliższe i bliższe...

Ani jedna ryba nie złapała się do dziwnego urządzenia Wuja Truja. A on sam zasnął na moście, z kapeluszem zsuniętym na nos. Obok, na dywaniku zabranym sprzed pieca, leżała Mimbla i patrzyła w brunatną, mknącą wodę. Paszczak siedział koło skrzynki na listy i malował duże litery na kawałku dykty. „Dolina Muminków” - pisał mahoniową bejcą.

- Dla kogo to? - zapytała Mimbla. - Jeśli ktoś doszedł aż tu, to przecież wie, że tu jest.

- Nie, to nie dla innych - wyjaśnił Paszczak. - To dla nas.

- Ale po co? - zdziwiła się Mimbla.

- Nie wiem - odparł Paszczak, sam też zdziwio­ny.

Malował właśnie ostatnią literę i zastanawiał się. A potem powiedział:

- Może po to, żeby być pewnym. Jest coś specjal­nego, jeżeli chodzi o nazwy, o ile wiesz, co mam na myśli.

- Wiem - odparła Mimbla.

Paszczak wyjął z kieszeni duży gwóźdź i zaczął przybijać dyktę do poręczy mostu. Obudziło to Wuja Truja, który mruknął:

- Ratujcie przodka...

Lecz Włóczykij wyskoczył z namiotu krzycząc:

- Co robisz? Przestań natychmiast!

Nigdy jeszcze nie widzieli, żeby Włóczykij stracił panowanie nad sobą, wystraszyło ich to i zażenowa­ło. Nikt na niego nie patrzył. Paszczak wyciągnął gwóźdź.

- Nie musisz się obrażać! - krzyczał Włóczykij agresywnie. - Przecież wiesz!

Każdy Paszczak powinien wiedzieć, że Włóczykij nienawidzi ogłoszeń, wszystkiego, co przypomina, że coś jest prywatną własnością: „Wstęp wzbronio­ny”, „Teren zamknięty”, „Przejścia nie ma”. Jeżeli ktokolwiek choć w najmniejszym stopniu interesuje się Włóczykijem, ten wie, że tablica z ogłoszeniem jest jedyną rzeczą, która go może rozzłościć, spra­wić, że czuje się bezdomny i zdany na łaskę innych. Ale teraz Włóczykij skompromitował się. Krzyczał, zrobił awanturę, a to było nie do wybaczenia, nawet jeśli ktoś wyciągnął wszystkie gwoździe świata!

Paszczak spuścił dyktę do rzeki. Litery szybko ściemniały, zrobiły się nieczytelne, tablicę porwał prąd i uniósł do morza.

- Patrz - powiedział Paszczak. - Popłynęła. Mo­że nie była tak ważna, jak myślałem.

Jego głos zmienił się, bardzo nieznacznie. Było w nim odrobinę mniej szacunku, dystans między nimi zmalał - nie bez powodu.

Włóczykij nie odpowiedział, tylko ciągle stał bez ruchu.

Potem nagle pobiegł do skrzynki na listy przy poręczy mostu, uniósł wieko i zajrzał do środka, i jeszcze pobiegł do dużego klonu, i wsadził rękę do pustego pnia.

Wuj Truj zerwał się krzycząc:

- Czekasz na list?

Włóczykij był już przy drewutni. Przewrócił pień do rąbania drzewa, wszedł do środka i zaczął szukać za półeczką przyokienną nad warsztatem stolars­kim.

- Szukasz okularów? - spytał Wuj Truj zacieka­wiony.

Włóczykij nie przerywał szukania.

- Chcę szukać w spokoju - odparł.

- Co ty mówisz! - wykrzyknął Wuj Truj, idąc za nim jak tylko mógł najszybciej. - Masz absolutną rację. Swego czasu szukałem całymi dniami różnych rzeczy, imion i słów, i najgorsze było, jak inni starali się mi pomóc.

Złapał Włóczykija za płaszcz i mocno trzymając mówił:

- Wiesz, jak to było przez cały dzień? W ten sposób: „Gdzie to widziałeś ostatni raz? Postaraj się przypomnieć sobie. Kiedy to się stało? Gdzie to się stało?” Ha, ha! Teraz koniec z tym wszystkim. Zapominam i gubię, co mi się tylko podoba. Wiesz co, powiem ci coś...

- Wuju Truju - rzekł Włóczykij. - Na jesieni ryby pływają wzdłuż brzegu. Nie ma ich w środku rzeki.

- Potoku - poprawił go radośnie Wuj Truj. - To pierwsze rozsądne zdanie, jakie dziś usłyszałem. - I zaraz odszedł.

Włóczykij szukał dalej. Starał się znaleźć list od Muminka, pożegnalny list, który musi gdzieś być, bo Muminek nigdy nie zapomina powiedzieć „Do widzenia”. Lecz wszystkie ich kryjówki by­ły puste.

Jedynie Muminek wiedział, jak się pisze do Włó­czykija. Rzeczowo i krótko. Nic na temat obietnic, tęsknoty, smutnych spraw. I z czymś wesołym na zakończenie.

Włóczykij wszedł do domu. Odkręcił wielką, drewnianą gałkę w balustradzie przy schodach, ale tam też było pusto.

- Pusto! - odezwała się Filifionka za jego pleca­mi. - Jeżeli szukasz ich kosztowności, to ich tu nie ma. Są w szafie na ubrania, a szafa zamknięta.

Filifionka siedziała na progu swojego pokoju, z kocem na nogach i kołnierzem z lisa owiniętym wysoko, aż pod nos.

- Oni nigdy nie zamykają - powiedział Włóczykij.

- Jak zimno - otrząsnęła się Filifionka. - Dlacze­go mnie nie lubicie? Dlaczego nie znajdziesz mi jakiegoś zajęcia?

- Mogłabyś zejść do kuchni - mruknął Włóczy­kij. - Tam jest cieplej.

Filifionka nie odpowiedziała. Gdzieś w oddali zagrzmiało.

- Nigdy nie zamykają - powtórzył Włóczykij. Podszedł do szafy i otworzył drzwi. Szafa była pusta. Zszedł po schodach nie oglądając się.

Filifionka powoli wstała. Widziała, że w szafie nic nie ma, ale z zakurzonej ciemności wydostawał się okropny, dziwny zapach - dławiący, słodkawy za­pach zgnilizny. W szafie nie było nic poza zjedzoną przez mole wełnianą łapką do garnków i miękkim, szarym dywanem z kurzu.

Filifionka pochyliła się, cała drżąca. Czyż nie dostrzegła w tym kurzu drobnych śladów rozcho­dzących się w różne strony, bardzo drobniutkich, prawie niezauważalnych?... Coś mieszkało w szafie i zostało wypuszczone. Coś takiego, co wyłazi spod odwróconego kamienia, co pełza pod gnijącymi roślinami; nie myliła się - teraz wszystko to powy­chodziło! Porozłaziły się te paskudztwa chrobocząc nóżkami, chrzęszcząc twardymi grzbietami, maca­jąc czułkami, pełznąc na miękkich, białych brzu­chach... Wrzasnęła:

- Homku! Chodź tutaj!

Toft wyszedł ze swojego poddasza wymiętoszony i zakłopotany i patrzył na nią, jakby jej nie poznając. Rozdął nozdrza, bo silnie pachniało elektrycznoś­cią, zapach był świeży, ostry.

- Wyszły! - wołała Filifionka. - Mieszkały tam w środku, a teraz wyszły!

Drzwi od szafy otworzyły się i Filifionka spo­strzegła, że coś się poruszyło. Błysk niebezpieczeńst­wa. Wrzasnęła! Ale to było tylko lustro na wewnęt­rznej stronie drzwi, szafa nadal była pusta. Homek Toft podszedł zasłaniając usta łapkami, oczy zrobiły mu się okrągłe i czarne jak węgiel. Zapach elektrycz­ności był coraz mocniejszy.

- Wypuściłem to - szepnął. - To istnieje i teraz to wypuściłem.

- Co wypuściłeś? - spytała Filifionka trwożnie.

Homek potrząsnął głową.

- Nie wiem - odparł.

- Przecież musiałeś je widzieć - rzekła Filifionka. - Przypomnij sobie. Jak wyglądały?

Lecz Homek pobiegł z powrotem na poddasze i zamknął drzwi. Serce mu biło gwałtownie, czuł dreszcze w plecach. Więc to rzeczywiście była praw­da. Stwór przyszedł. Był w dolinie.

Otworzył książkę we właściwym miejscu i czytał litera po literze, jak tylko mógł najszybciej: Zgodnie z naszymi przypuszczeniami, jego struktura dostoso­wała się stopniowo do nowych okoliczności, a koniecz­ność zapanowania nad nimi stworzyła pomału wa­runki, w których przeżycie zdawało się możliwe. Ta egzystencja, którą odważamy się zaszeregować jako czysty domysł, jako hipotezę, przechodziła przez czas nieokreślony dalsze etapy swego zagadkowego roz­woju, z tym że jej model zachowania bynajmniej się nie włączył w bieg wypadków, który przywykliśmy uwa­żać za normalny...

- Nic nie rozumiem - szepnął Homek. - Tylko słowa i słowa... Jeżeli się nie pospieszę, to wszystko będzie źle!

Położył się na książce, z łapkami wczepionymi we włosy, i zaczął opowiadać sobie, bezładnie i z roz­paczą, wiedział bowiem, że Stwór cały czas maleje i ledwo już sobie radzi.

Burza była coraz bliżej! Błyskało się ze wszyst­kich stron! Wszędzie dookoła trzaskały elektrycz­ne iskierki, drzewa drżały. A Stwór wyczuł, że nadszedł moment - zaczął rosnąć, rosnąć... Roz­mnożyły się błyskawice, tyle ich było, raz tu, raz tam, białych i fioletowych! Stwór zrobił się jeszcze większy, był już tak duży, że prawie nie potrzebo­wał rodziny...

Homek Toft poczuł ulgę. Położył się na plecach i spojrzał w okno poddasza, za którym kłębiły się szare chmury. Słyszał grzmoty gdzieś daleko. Brzmiały tak, jak czyjś gardłowy pomruk poprze­dzający wybuch gniewu.

 

Filifionka schodziła ze schodów krok po kroku. Sądziła, że te małe paskudztwa nie rozpełzły się w różne strony, tylko zbiły razem w zwartą masę, która czekała gdzieś w jakimś wilgotnym, ciemnym kącie. I siedziały tam w całkowitym milczeniu, w którejś z ukrytych, gnijących, jesiennych dziur. Albo może przeciwnie! Może były pod łóżkami, w szufladach komody, w jej własnych trzewikach - gdziekolwiek!

„To nie jest sprawiedliwe - myślała Filifionka. - Nic takiego nie zdarza się nikomu z moich znajomych, tylko mnie”. Wystraszona, pobiegła długimi susami do namiotu. Przez chwilę mocowała się rozpaczliwie z zamkniętym wejściem, szepcąc:

- Otwórz, otwórz mi... To ja, Filifionka!

Wewnątrz namiotu poczuła się bezpieczniej, opa­dła na śpiwór i obejmując ramionami kolana powie­działa:

- Wyszły. Zostały wypuszczone z szafy i mogą być wszędzie... Miliony ohydnych owadów, które siedzą i czekają...

- Czy ktoś jeszcze je widział? - zapytał Włóczykij ostrożnie.

- Oczywiście, że nie! - odparła niecierpliwie.- One czekały na mnie!

Włóczykij wystukiwał fajkę starając się wymyślić coś do powiedzenia. Znowu zagrzmiało.

- Nie zacznij tylko mówić, że będzie burza - odezwała się Filifionka z groźbą w głosie. - I nie twierdź, że te owady poszły sobie albo że ich nie ma, albo że są małe i sympatyczne, bo to i tak nic mi nie pomoże.

Włóczykij spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:

- Jest miejsce, gdzie nigdy nie będą mogły wejść. Kuchnia. Nigdy nie wejdą do kuchni.

- Jesteś całkiem pewien? - spytała Filifionka ostro.

- Wiem, że tak jest - odparł.

Znowu rozległ się grzmot, tym razem całkiem blisko. Włóczykij popatrzył na Filifionkę i uśmiech­nął się.

- A burza jednak będzie - powiedział.

Rzeczywiście znad morza szła straszna burza. Błyskawice były białe albo fioletowe, nigdy nie widział ich tylu naraz ani tak pięknych. Dolinę ogarnął nagły zmrok. Filifionka uniosła spódnicę, przebiegła wielkimi susami przez ogród i zatrzasnęła za sobą drzwi od kuchni.

Włóczykij z nosem do góry węszył w powietrzu, było zimne jak żelazo. Pachniało elektrycznością. Pioruny waliły wielkimi, drgającymi pękami, jak równoległe słupy światła, cała dolina rozjaśniała się od ich oślepiającego blasku! Włóczykij tupał nogami z radości i zachwytu. Czekał na wiatr i deszcz, ale nie nadchodziły. Tylko wciąż grzmiało między szczyta­mi gór, jakby się przetaczały tam i z powrotem ciężkie, ogromne kule; czuć było zapach spalenizny. Potem rozległ się ostatni, triumfalny, rozdzierający powietrze huk. I zrobiło się cicho, zupełnie cicho, nawet się już nie błyskało.

„Dziwna burza - myślał Włóczykij. - Jestem ciekaw, gdzie piorun uderzył”.

W tym momencie usłyszał straszliwy krzyk na dole przy zakolu rzeki. Przeszedł go zimny dreszcz. Piorun uderzył w Wuja Truja!

Kiedy dobiegł na miejsce, Wuj Truj podskakiwał wrzeszcząc:

- Ryba! Ryba! Złapałem rybę! - Trzymał w łap­kach okonia i odchodził od zmysłów z radości. - Myślisz, że powinno się go ugotować czy usma­żyć? - pytał. - Mamy tu wędzarnię? Czy jest ktoś, kto potrafi tak tę rybę przyrządzić, żeby jej nie popsuć?

- Filifionka - odparł Włóczykij i roześmiał się. - Właśnie ona najbardziej się do tego nadaje!

 

Filifionka wystawiła drżący pyszczek z najeżony­mi wąsami. Wpuściła Włóczykija do kuchni i za­mknęła za nim zasuwę.

- Zdaje mi się, że jakoś sobie poradziłam, już mi przeszło - szepnęła.

Włóczykij kiwnął głową. Wiedział, że nie chodzi jej o burzę.

- Wuj Truj złapał swoją pierwszą rybę - powie­dział. - A teraz Paszczak mówi, że tylko Paszczaki umieją przyrządzać ryby. To prawda?

- Skądże! - krzyknęła Filifionka. - Tylko Fili­fionki umieją i Paszczak dobrze o tym wie!

- Pewnie ci się nie uda tak zrobić, żeby dla wszystkich starczyło - zauważył Włóczykij smut­nym głosem.

- Tak sądzisz? - odparła Filifionka chwytając okonia. - Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby jakaś ryba miała nie wystarczyć na sześć osób!

Otworzyła drzwi od kuchni i powiedziała poważ­nie:

- A teraz wyjdź. Muszę być sama, jak gotuję!

- Aha! - zawołał Wuj Truj, który stał pod­słuchując pod drzwiami. - Więc ona jednak lubi gotować!

Filifionka upuściła rybę na podłogę.

- Chyba dziś jest Dzień Ojca - wymamrotał Włóczykij.

- Jesteś pewien? - spytała Filifionka z niedowie­rzaniem. Spojrzała surowo na Wuja Truja i zapyta­ła: - Masz dzieci?

- Na pewno nie - odparł. - Nie lubię krewnych! Mam gdzieś jakieś prawnuki, ale zapomniałem o nich.

Filifionka westchnęła.

- Dlaczego nikt z was nie może zachowywać się normalnie? - powiedziała. - Ja zwariuję w tym do­mu! Idźcie sobie obaj, bo będę teraz robić obiad.

Zamknęła drzwi na zasuwę i podniosła z ziemi okonia. Rozejrzała się po kuchni Mamy Muminka i o wszystkim zapomniała. Pamiętała tylko jedno: jak przyrządza się rybę we właściwy sposób.

 

Podczas krótkiej, gwałtownej burzy Mimbla cała się naelektryzowała. Iskry sypały się z jej włosów, każda najmniejsza odrobina puszku na rękach i no­gach nastroszyła się i drżała. „Jestem teraz nałado­wana drapieżnością - myślała. - Mogłabym robić nie wiadomo co, ale nic nie robię. Jak to przyjemnie robić to, na co się ma ochotę”. Zwinęła się w kłębek na puchowej kołdrze, czując się jak mały, kulisty piorun, jak ognista kula.

Homek Toft stał w schowku na poddaszu i patrzył przez okno, jak pioruny padają na Dolinę Muminków. Był dumny i zafascynowany, i może trochę przerażony. „To moja burza - myślał. - Ja ją zrobiłem. Nareszcie potrafię opowiadać sobie tak, że to widać. Będę opowiadał ostatniemu Nummulitowi, małej Radiolarii, która należy do gatunku Protozoa... Jestem tym, który potrafi wywoływać grzmoty i ciskać piorunami, jestem Homkiem, o którym nikt nic nie wie”.

Wydawało mu się, że ukarał tą burzą Mamę Muminka; postanowił być bardzo cicho i nikomu nic nie opowiadać, tylko sobie i Nummulitowi. Nie miał nic wspólnego z elektrycznością innych, czuło się ją w powietrzu, ale jemu była całkiem obca, on miał swoją własną burzę, tylko dla siebie.

Chciał, żeby cała dolina była pusta, żeby było w niej miejsce na wielkie sny; potrzebuje się prze­strzeni i ciszy, żeby móc coś kształtować z odpowied­nią pieczołowitością.

Nietoperz pod sufitem dalej spał, nie przejął się burzą. Na dole w ogrodzie Paszczak wołał:

- Homku! Chodź mi pomóc!

Homek wyszedł z poddasza. Zszedł na dół do Paszczaka schowany w swoim milczeniu i swej czuprynie i nikt nie wiedział, że trzyma w łapkach elektryczne burze.

- Ale grzmiało, co? - rzekł Paszczak. - Bałeś się?

- Nie - odparł Homek.


13

Ryba Filifionki była gotowa punktualnie o dru­giej. Kryla się w wielkiej, dymiącej, przyrumienionej zapiekance. W całej kuchni pachniało jedzeniem, kojąco i przekonywająco. Kuchnia stała się rzeczy­wiście kuchnią, bezpiecznym miejscem, gdzie roz­tacza się opiekę nad wszystkim, tajemniczym sercem domu, jego najgłębszym wnętrzem, gdzie nic nie grozi. Żadne pełzające stwory, żadne burze nie mia­ły tutaj dostępu, tu panowała Filifionka. Strach i zawrót głowy ustąpiły, cofnęły się w najodleglej­sze zakamarki jej mózgu i zostały zamknięte na zasuwę.

„Dzięki Bogu - myślała. - Nigdy co prawda nie będę już mogła sprzątać, ale będę mogła gotować. Jeszcze nie wszystko stracone”. Otworzyła drzwi i wyszła na werandę, wzięła błyszczący, mosiężny gong Mamy Muminka, trzymając go w łapce przy­patrzyła się odbitej w nim swojej spokojnej, trium­fującej twarzy, chwyciła drewniany młotek z okrągłą główką obciągniętą irchą i uderzyła.

Bing, bong - zabrzmiało w całej dolinie. - Obiad! Chodźcie jeść!

Wszyscy przybiegli, wołając:

- Co to? Co się stało?

 Filifionka odpowiedziała spokojnie:

- Obiad gotowy.

Kuchenny stół nakryty był na sześć osób, z miejs­cem dla Wuja Truja w środku. Filifionka wiedziała, że Wuj Truj cały czas stał pod oknem i niepokoił się o swoją rybę. Teraz mógł wejść.

- Jedzenie - powiedziała Mimbla. - To dobrze. Ogórki nie pasują z sucharkami cynamonowymi.

- Odtąd - oznajmiła Filifionka - spiżarnia będzie zamknięta. Kuchnia należy do mnie. Siadajcie i jedz­cie, póki gorące.

- Gdzie moja ryba? - zapytał Wuj Truj.

- W zapiekance - odparła Filifionka.

- Ale ja chcę ją zobaczyć! - zawołał żałośnie Wuj Truj. - Powinna być w całości, żebym mógł sam ją zjeść!

- A fe - oburzyła się Filifionka. - Wprawdzie dzisiaj jest Dzień Ojca, ale to jeszcze nie powód, żeby być samolubnym. - Pomyślała sobie, że nieraz trudno jest uszanować starość i zastosować się do wszystkich tradycji związanych z dostojnym trybem życia.

- Odmawiam obchodzenia Dnia Ojca - oświad­czył Wuj Truj. - Dzień Ojca i Dzień Matki, Dzień Wszystkich Miłych Homków! Nie lubię krewnych! Czy nie moglibyśmy obchodzić Dnia Wszystkich Dużych Ryb?

- To przecież jest prawdziwa potrawa - odezwał się Paszczak z wyrzutem. - I czy nie siedzimy tu jak wielka, szczęśliwa rodzina? Zawsze mówiłem, że tylko jedna Filifionka umie przyrządzać ryby.

- Cha - cha - cha! - powiedziała Filifionka. Powtó­rzyła jeszcze raz: - Cha - cha - cha! - i spojrzała na Włóczykija.

Jedli w zupełnym milczeniu. Filifionka chodziła między kuchnią i stołem, podawała, nalewała sok i beształa, jeżeli ktoś się umazał. Przepełniało ją głębokie zadowolenie.

- A może wzniesiemy okrzyk na cześć Dnia Ojca? - spytał nagle Paszczak.

- Co to, to nie! - sprzeciwił się Wuj Truj.

- Wybacz - rzekł Paszczak. - Chciałem być miły. Ale czy my nie zapominamy, że Tatuś Muminka też jest ojcem?

Spojrzał poważnie na wszystkich i dodał:

- Mam pomysł. Jak by to było, gdybyśmy przy­gotowali, każdy z nas, jakąś niespodziankę dla Tatusia Muminka, zanim wróci do domu?

Nikt nie odpowiedział.

- Włóczykij mógłby naprawić pomost przy kabi­nie kąpielowej - ciągnął dalej Paszczak. - Mimbla mogłaby uprać nasze ubrania. A Filifionka mogłaby zrobić wielkie sprzątanie...

Filifionka upuściła talerz na ziemię i wykrzy­knęła:

- Nie! Nigdy już nie będę sprzątała!

- Dlaczego? - spytała Mimbla. - Przecież ko­chasz sprzątać.

- Nie pamiętam - mruknęła Filifionka.

- Słusznie - rzekł Wuj Truj. - Trzeba zapomnieć o wszystkim, co nieprzyjemne. Pójdę teraz złowić następną rybę i zjem ją całą sam.

Wziął laskę i wyszedł. Serwetka wisiała mu na szyi.

- Dziękuję za obiad - powiedział Toft kłaniając się.

A Włóczykij dodał:

- To była bardzo dobra zapiekanka.

- Uważasz? - odparła Filifionka uśmiechając się blado, bo myślami była gdzie indziej.

Po obiedzie Włóczykij zapalił fajkę i wybrał się nad morze. Szedł wolno i po raz pierwszy poczuł się samotny. Doszedł do kabiny kąpielowej, otworzył wąskie, skrzypiące drzwi. Pachniało pleśnią, wodo­rostami i minionym latem, smutny to był zapach. „Ach, wy domy” - pomyślał Włóczykij. Usiadł na małych, stromych schodkach schodzących do wody. Morze było spokojne, szare, żadnych wysp w polu widzenia. „Nie byłoby chyba tak trudno odnaleźć tych, co się schowali, i sprowadzić ich do domu. Wyspy są na mapie. Jolkę dałoby się uszczelnić. Ale po co - myślał Włóczykij. - Lepiej zostawmy ich. Oni pewnie też lubią spokój”.

Przestał szukać swoich pięciu taktów, niech przy­jdą, kiedy im się spodoba. Były przecież i inne piosenki. „Może sobie trochę pogram dziś wieczór” - pomyślał.

 

Była już późna jesień i wieczory zrobiły się bardzo ciemne. Filifionka nigdy nie lubiła nocy. Nie ma nic gorszego, jak patrzeć w całkowitą ciemność, to tak, jakby się szło prosto w nieskończoność nie mając nikogo przy sobie. Dlatego zawsze błyskawicznie szybko wystawiała kubeł ze śmieciami na kuchenne schody i szczelnie zamykała drzwi.

Ale dziś wieczór stała na schodach wsłuchana w ciemność. Włóczykij grał w swoim namiocie piękną, bliżej nieokreśloną melodię. Filifionka była muzykalna, choć ani ona sama, ani nikt inny o tym nie wiedział. Słuchała z zapartym tchem, zapomina­jąc o straszących ją okropnościach, jej wysoka, chuda sylwetka odcinała się na tle oświetlonej kuchni, była łatwą zdobyczą dla wszystkich nocnych niebezpieczeństw. Ale nic się nie stało. Kiedy piosen­ka dobiegła końca, Filifionka głęboko westchnęła, postawiła kubeł i weszła z powrotem do domu. Śmieci wyrzucał Homek.

A na poddaszu Homek Toft opowiadał sobie: „Stwór skulił się koło dużej sadzawki za poletkiem tytoniowym Tatusia Muminka i czekał. Czekał, aż stanie się tak duży i silny, że nigdy już nie będzie groziło mu zniknięcie. Na razie nie obchodziło go nic innego, jak tylko jego własna osoba. Koniec rozdziału”.


14

Było rzeczą oczywistą, że nikt nie spał w pokoju Mamy ani Tatusia Muminka. Jej pokój był od wschodniej strony, bo lubiła poranki, a jego od zachodu, bo widok wieczornego nieba wprawiał go w stan rozmarzenia.

Któregoś dnia o zmierzchu Paszczak przekradł się do pokoju Tatusia i z szacunkiem stanął w progu. Ten mały pokój z pochyłym sufitem nadawał się dobrze do tego, żeby w nim przebywać w samotno­ści. Ale czasem bywało się spychanym do niego przez tych, którzy chcieli, żeby im nie zawadzać. Na niebieskich ścianach Tatuś pozawieszał gałęzie o cu­dacznych kształtach, niektóre z nich miały oczy z guzików. Wisiał kalendarz ścienny z obrazkiem przedstawiającym tonący statek, a nad łóżkiem kawałek deski z napisem „Haig's Whisky”. Na komodzie leżało kilka dziwnych kamieni, bryłka złota i mnóstwo drobnych rupieci, które się zostawia w ostatniej chwili przed wyjazdem. Pod lustrem stał model latarni morskiej ze spiczastym dachem, z ozdobnymi, drewnianymi drzwiczkami i balust­radą z mosiężnych gwoździ przed pomieszczeniem z lampą. Była nawet drabinka, którą Tatuś zrobił z miedzianego drutu. W każde okno wkleił staniol.

Paszczak przyglądał się temu wszystkiemu stara­jąc się przypomnieć sobie Tatusia. Próbował przy­pomnieć sobie, co robili i o czym rozmawiali, ale nie mógł. Podszedł więc do okna i popatrzył na ogród. Muszle koło obumarłych rabat lśniły w półmroku, niebo na zachodzie było żółte, duży klon odcinał się kolorem sadzy na tle zachodu. Paszczak oglądał dokładnie to samo, co Tatuś podczas jesiennych zmierzchów.

I nagle wiedział już, co zrobi: wybuduje dom dla Tatusia na dużym klonie! Aż się roześmiał z radości. Oczywiście, dom na drzewie! Wysoko nad ziemią, wśród mocnych, czarnych konarów, daleko od rodziny, niezależny, pachnący przygodą, ze sztormówką na dachu. Siedzieliby tam obaj i słuchali, jak południowo - zachodni wiatr uderza w ściany, i roz­mawialiby z sobą, nareszcie by rozmawiali. Pasz­czak wybiegł do sieni wołając:

- Homku!

Homek wyszedł ze schowka na poddaszu.

- Znowu czytałeś! - zauważył Paszczak. - To niebezpiecznie tak dużo czytać. Posłuchaj no. Lu­bisz wyciągać gwoździe?

- Chyba nie - odparł Homek.

- Jeżeli cokolwiek ma być zrobione - wyjaśniał mu Paszczak - to zawsze jest tak, że jeden buduje, a drugi znosi deski. Albo jeden wbija nowe gwoź­dzie, a drugi wyciąga stare. Rozumiesz?

Homek nic, tylko patrzył. Wiedział, że on jest tym drugim.

Poszli do drewutni i Toft zaczął wyciągać gwoź­dzie. Stare deski i kawałki drewna, pozbierane przez rodzinę Muminków na plaży , były twarde i spoiste, zardzewiałe gwoździe siedziały w nich mocno. Pasz­czak poszedł pod klon, podniósł pyszczek i zamyślił się.

Homek podważał gwoździe i wyciągał. Niebo na zachodzie zrobiło się żółte jak ogień i zaraz po­tem słońce zgasło. Toft opowiadał sobie o Stworze, opowiadał coraz lepiej, już nie w słowach, tyl­ko obrazami. Słowa są niebezpieczne, a Stwór doszedł właśnie do bardzo ważnego momentu w swoim rozwoju, następowała w nim zmiana. Nie krył się już, tylko patrzył i słuchał, i sunął skra­jem lasu jak ciemna smuga, bardzo ostrożnie, ale i bez strachu...

- Lubisz wyciągać gwoździe? - zapytała Mimbla. Siedziała za nim na pniu do rąbania drzewa.

- Co? - spytał Homek.

- Nie lubisz wyciągać gwoździ, a jednak to robisz - rzekła Mimbla. - Ciekawa jestem dlaczego. Toft spojrzał na nią milcząco. Mimbla pachniała miętówkami.

- Paszczaka też nie lubisz - mówiła dalej.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - mruknął Toft odpierając natarcie. I natychmiast zaczął się zastanawiać, czy lubi Paszczaka, czy nie.

Mimbla zeskoczyła z pnia i poszła sobie. Zmierzch szybko gęstniał, z rzeki podnosiła się szara mgła, było bardzo zimno.

- Otwórz - zawołała Mimbla pod drzwiami. - Chcę się zagrzać w twojej kuchni.

Po raz pierwszy ktoś powiedział „w twojej ku­chni” i Filifionka natychmiast otworzyła.

- Możesz usiąść na moim łóżku - powiedziała. - Tylko uważaj, żeby nie pognieść narzuty.

Mimbla zwinęła się w kłębek na łóżku, które stało teraz wepchnięte między piec kuchenny i zlew. Filifionka przygotowywała budyń na jutro. Wpadła jej w ręce torba ze starymi skórkami chleba, które rodzina Muminków zbierała dla ptaków. W kuchni było ciepło, ogień buzował pod fajerkami rzucając rozedrgane błyski na sufit.

- Teraz jest prawie tak, jak dawniej - powiedziała Mimbla sama do siebie.

- Masz na myśli, że tak, jak za czasów Mamy Muminka - sprecyzowała Filifionka nieostrożnie.

- Nie, wcale nie - odparła Mimbla. - Chodzi mi tylko o piec kuchenny.

Filifionka, zajęta budyniem, kręciła się po kuchni stukając obcasami. Myśli jej zaczęły być nagle niespokojne, poczuła niepewność.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała.

- Mama Muminka lubiła gwizdać podczas goto­wania - powiedziała Mimbla. - Wszystko było tak trochę byle jak... Nie wiem, ale było inaczej. Czasem brali z sobą jedzenie i gdzieś jechali, a czasem wcale nie jedli... - Przykryła głowę ramieniem, żeby za­snąć.

- Zdaje mi się, że znam Mamę Muminka znacz­nie lepiej niż ty - rzekła Filifionka. Nasmarowała formę oliwą, wlała resztki wczorajszej zupy i ukrad­kiem dołożyła kilka ugotowanych ziemniaków, któ­re nie były już takie, jakie powinny być. Ogarniało ją coraz większe podniecenie, aż wreszcie podbiegła do śpiącej Mimbli i zawołała:

- Nie spałabyś tak, gdybyś wiedziała to, co ja wiem!

Mimbla obudziła się i leżąc bez ruchu patrzyła na Filifionkę.

- Nie wiesz! - szeptała Filifionka głosem pełnym napięcia. - Nie wiesz, co zostało wypuszczone na swobodę w tej dolinie! Straszne rzeczy wydostały się z szafy na ubrania i pełno ich wszędzie!

Mimbla usiadła i zapytała:

- To dlatego okręciłaś sobie buty lepem na muchy?

Ziewnęła drapiąc się w nos, a potem, już w drzwiach, odwróciła się i powiedziała:

- Nie przejmuj się, nie ma tu nic gorszego niż my sami.

- Gniewa się? - zapytał Wuj Truj, który był w salonie.

- Boi się - odparła Mimbla wchodząc na schody. - Boi się czegoś, co siedzi w szafie.

Na dworze było już całkiem ciemno. Przywykli kłaść się, gdy zapadał zmierzch, spali bardzo długo, coraz dłużej, im dni robiły się krótsze. Homek Toft przemknął się jak cień i mruknął „Dobranoc”, Paszczak odwrócił pyszczek do ściany. Postanowił zbudować kopułę nad domkiem na drzewie dla Tatusia. Można ją będzie pomalować na zielono i może dać złote gwiazdy. W komodzie u Mamy Muminka bywała złota farba, a w drewutni widział butelkę z lakierem w kolorze brązu.

Kiedy wszyscy już pozasypiali, Wuj Truj wszedł po schodach ze świecą w ręku. Stanął przed dużą szafą na ubrania i szepnął:

- Jesteś tam? Wiem, że jesteś.

Bardzo powoli otworzył szafę, drzwi z lustrem odchyliły się.

Płomyk świecy ledwo się tlił i w holu było ciemno. Mimo to Wuj Truj bardzo wyraźnie zobaczył przed sobą przodka. Miał laskę i kapelusz i wyglądał zupełnie nieprawdopodobnie. Ubrany był w za długi szlafrok i kamasze. Żadnych okularów. Wuj Truj zrobił krok naprzód i przodek zrobił to samo.

- Ach, więc nie mieszkasz już w piecu kaflowym - powiedział Wuj Truj. - Ile masz lat? Nie nosisz nigdy okularów?

Był bardzo podniecony i uderzał laską w podłogę dla podkreślenia tego, co mówi. Przodek robił to samo, ale nie odpowiadał.'

- Musi być głuchy - powiedział Wuj Truj sam do siebie. - Stary klekot, głuchy jak pień. W każdym razie przyjemnie spotkać kogoś, kto wie, co to za uczucie być starym.

Długo stał patrząc na przodka. W końcu uchylił kapelusza i skłonił się. Przodek zrobił to samo. Rozstali się z poczuciem wzajemnego szacunku.


15

Dni zrobiły się krótsze i zimniejsze. Rzadko padało. Słońce ukazywało się nad doliną tylko na chwilę w środku dnia i wtedy ogołocone z liści drzewa rzucały cień na ziemię, lecz rano i wieczorem wszystko tonęło w półmroku, a potem zapadała ciemność. Nigdy nie widzieli zachodzącego słońca, tylko żółte niebo na zachodzie i ostry zarys gór dookoła; żyli jakby na dnie studni.

Paszczak i Toft budowali domek na drzewie dla Tatusia, Wuj Truj łowił mniej więcej dwie ryby dziennie, a Filifionka zaczęła gwizdać.

Tej jesieni nie było sztormów. Wielka burza nie wróciła, tylko przetaczała się gdzieś daleko z lekkim pomrukiem, który jeszcze pogłębiał ciszę w dolinie. Nikt poza Homkiem nie wiedział, że ile razy za­grzmiało, Stwór rósł coraz bardziej i pozbywał się swej nieśmiałości. Był teraz dość duży i bardzo się zmienił, otwierał paszczę i pokazywał zęby. Które­goś wieczoru, w żółtym świetle zachodzącego słońca, nachylił się nad wodą i po raz pierwszy zobaczył własne, białe zęby. Rozwarł szeroko szczęki, potem kłapnął nimi, zazgrzytał zębami - tylko troszeczkę - i pomyślał: „Nikogo nie potrzebuję, mam zęby”.

W końcu doszło do tego, że HomekToft nie miał już odwagi powiększać Stwora. Wyłączył wszystkie obrazy. Tymczasem grzmoty dalej huczały nad morzem i Homek czuł, że teraz Stwór rośnie na własną rękę.

Toft przez tyle czasu coś sobie wieczorem opowia­dał, że trudno mu było bez tego zasnąć. Czytał więc i czytał swoją książkę, ale coraz mniej rozumiał. Mówiono w niej teraz tylko o tym, jak Stwór wygląda wewnątrz, i to było bardzo nudne.

Któregoś wieczoru Filifionka zastukała do drzwi na poddaszu, otworzyła je ostrożnie i powiedziała:

- Hej, mały!

Homek podniósł wzrok znad książki i czekał.

Duża Filifionka usiadła na podłodze przy nim, przekrzywiła głowę i zapytała:

- Co takiego czytasz?

- Książkę - odparł Toft.

Filifionka nabrała głęboko powietrza i zagadnęła:

- Niełatwo być małym i nie mieć mamy, co?

Homek skrył się w czuprynę. Wstydził się Fili­fionki i nie odpowiedział.

Filifionka wyciągnęła łapkę, ale zaraz ją cofnęła. Powiedziała szczerze:

- Wczoraj wieczorem pomyślałam nagle o tobie, jak ci tam... zapomniałam.

- Toft - odparł Homek.

- Toft - powtórzyła Filifionka. - Ładne imię. - Szukała rozpaczliwie słów, żałując, że nie wie czegoś więcej o dzieciach i że ich nie lubi. Wreszcie powiedziała: - Nie marzniesz, mam nadzieję? Dob­rze ci tu?

- Tak, dziękuję - odparł Homek Toft.

Filifionka rozłożyła łapki i próbując spojrzeć mu prosto w oczy, spytała błagalnie:

- Jesteś całkiem pewien?

Homek skulił się trochę, bo Filifionka pachniała strachem. Prędko powiedział:

- Może koc by się przydał.

Natychmiast wstała.

- Zaraz go dostaniesz! - zawołała. - Zaczekaj chwilkę, to nie potrwa nawet minuty...

Usłyszał, jak zbiega ze schodów i znów wraca. Niosła koc.

- Bardzo dziękuję - powiedział Homek kłaniając się. - Bardzo dobry koc.

Filifionka uśmiechnęła się.

- Nie ma o czym mówić - odparła. - Mama Muminka zrobiłaby to samo.

Upuściła koc na podłogę, zawahała się przez moment i poszła.

Homek złożył go, jak mógł najporządniej, i schował w sam kąt na półce pod sufitem, wpełzł z po­wrotem do sieci i spróbował dalej czytać. Ale nie mógł. Rozumiał mniej niż kiedykolwiek przedtem, czytał po kilka razy to samo zdanie i nie wiedział, o co chodzi. W końcu zamknął książkę, zdmuchnął świecę i wyszedł.

Trudno było znaleźć szklaną kulę. Pomylił drogę, błądził po omacku między pniami drzew, tak jakby ogród był obcym miejscem. Wreszcie dojrzał ją, ale niebieskie światło już nie świeciło, kulę wypełniała mgła, gęsta, ciemna mgła, niewiele jaśniejsza od samej nocy. Szybko przepływała we wnętrzu magi­cznego szkła, znikała w nim wchłaniana do środka, kołowała wciąż i wciąż, narastała w głębokich, ciemniejących wirach.

Homek poszedł dalej wzdłuż rzeki i minął poletko tytoniowe Tatusia Muminka. Wszedł między świe­rki koło dużej sadzawki, dokoła szeleściły suche trawy, buciki grzęzły w bagnistej ziemi.

- Jesteś tam? - zawołał cicho. - Malutki Nummulicie, jak się miewasz?

Stwór warknął na niego z ciemności.

Homek, przerażony, zawrócił i zaczął biec na oślep, potykał się i przewracał, podnosił się z trudem i znowu biegł, aż wreszcie dotarł do namiotu. Namiot świecił jak spokojna, zielona latarnia po­śród nocy. Wewnątrz siedział Włóczykij i cichutko grał.

- To ja - szepnął Homek. Wszedł do namiotu. Nigdy przedtem w nim nie był. Pachniało przyjem­nie tytoniem fajkowym i ziemią. Koło śpiwora stała na pudełku po cukrze paląca się świeca, na ziemi pełno było wiórów.

- To będzie kopystka - powiedział Włóczykij. - Przestraszyłeś się czegoś?

- Nie ma już rodziny - odparł Toft. - Oszukali mnie.

- Nie wierzę - powiedział Włóczykij. - Może tylko chcą, żeby ich przez jakiś czas zostawiono w spokoju. - Wyjął termos i nalał herbaty do dwóch kubków. - Tu masz cukier - powiedział. - Na pewno kiedyś wrócą.

- Kiedyś! - wybuchnął Homek. - Ona musi teraz przyjść, tylko na niej jednej mi zależy!

Włóczykij wzruszył ramionami. Zrobił dwie ka­napki i powiedział:

- Ciekaw jestem, na czym Mamie Muminka zależy...

Homek już się więcej nie odezwał. Kiedy od­chodził, Włóczykij zawołał:

- Uważaj, żebyś nie pozwalał rzeczom zanadto rosnąć!

I znów zabrzmiały dźwięki harmonijki. Filifionka stała na schodach do kuchni, obok wiadra ze śmieciami, i słuchała. Homek zboczył, żeby ją wyminąć, i wszedł chyłkiem do domu.


16

Na drugi dzień Włóczykij został zaproszony na niedzielny obiad. Była już druga, potem zrobiło się piętnaście po drugiej, a Filifionka wciąż zwlekała z wezwaniem ich do stołu. O wpół do trzeciej Włóczykij wetknął nowe piórko do kapelusza i po­szedł dowiedzieć się, co się dzieje. Stół kuchenny stał koło schodów, Paszczak z Homkiem wynosili krzesła.

- To jest piknik - wyjaśnił Wuj Truj ponurym głosem. - Powiedziała, że musimy dziś robić to, na co mamy ochotę.

Filifionka wyszła niosąc jedzenie. Była to zupa z płatków owsianych. Lekki, ale zimny wiatr ciągnął doliną i na zupie powstał kożuch.

- Nabieraj, śmiało - powiedziała Filifionka głaszcząc Homka po głowie.

- Dlaczego musimy jeść na dworze? - skarżył się Wuj Truj odsuwając kożuch na brzeg talerza.

- Kożuch też trzeba zjeść - zwróciła mu uwagę Filifionka.

- Dlaczego nie siedzimy w kuchni? - powtórzył Wuj Truj.

- Czasami robi się to, co akurat przyjdzie na myśl - odpowiedziała Filifionka niecierpliwie. - Bierze się z sobą jedzenie albo na przykład nie je się wcale! Wtedy jest zabawnie!

Stół stał krzywo na nierównej ziemi, Paszczak trzymał talerz obiema łapkami.

- Niepokoi mnie jedna sprawa - powiedział. - Kopuła nie wychodzi tak, jak trzeba. Homek pociął deski według moich wskazówek, ale nic się nie zgadza. A jak deskę jeszcze raz przyciąć, to się robi za krótka i nie chce się trzymać. Rozu­miecie?

- A gdybyś zrobił zwyczajny dach - zapropono­wał Włóczykij.

- Też się nie utrzyma - odparł Paszczak.

- Nie cierpię kożuchów na owsiance - oświadczył Wuj Truj.

- Jest oczywiście jeszcze inna możliwość - mówił dalej Paszczak. - W ogóle bez dachu! Tak sobie właśnie siedząc tu myślałem, że może Tatuś Muminka wolałby patrzeć na gwiazdy, co? Jak uważacie, odpowiadałoby mu to?

Wtem Toft zawołał:

- To ty tak uważasz! Skąd wiesz, co by Tatuś wolał?

Wszyscy przestali jeść i spojrzeli na niego wielkimi oczami. Toft schwycił się obrusa i krzyknął:

- Ty i tak robisz tylko to, co tobie odpowiada! Dlaczego robisz takie duże rzeczy?!

- Patrzcie no - zdziwiła się Mimbla. - Homek pokazuje zęby.

Toft wstał tak gwałtownie, że aż krzesło się przewróciło.

A potem schował się pod stół.

- I to Homek, który jest taki grzeczny - zauważy­ła Filifionka oschle. - W dodatku na pikniku.

- Słuchaj, Filifionko - powiedziała Mimbla po­ważnie. - Nie sądzę, żeby można było stać się Mamą Muminka tylko dlatego, że się wyniosło stół na dwór.

Filifionka wstała i krzyknęła:

- Wciąż tylko Mama Muminka, Mama Mumin­ka! Czy ona jest taka nadzwyczajna? Niechlujna rodzina, wszyscy razem, nawet nie sprzątną włas­nego domu, chociaż mogą sprzątać, nawet nie zostawią najkrótszego bodaj listu, chociaż wiedzą, że my... chociaż wiedzą... - Zamilkła bezradnie.

- List! - powiedział Wuj Truj. - Ja gdzieś znalaz­łem jakiś list i schowałem go.

- Gdzie? Gdzie go schowałeś? - spytał Włóczykij.

Teraz wszyscy wstali od stołu.

- Gdzieś - mruknął Wuj Truj. - Pójdę chyba łowić ryby. Nie podoba mi się ten piknik. Wcale nie jest zabawnie.

- Ale zastanów się wpierw - prosił Paszczak. - Postaraj się przypomnieć sobie. Pomożemy ci. Gdzie go widziałeś ostatni raz, co? Gdzie byś go schował, gdybyś go znalazł właśnie teraz?

- Ja jestem na wakacjach - odparł Wuj Truj ponuro. - Mogę zapominać, ile tylko chcę. To wspaniałe uczucie. Zamierzam o wszystkim zapo­mnieć poza kilkoma drobnymi, przyjemnymi rze­czami, które są ważne. A teraz idę porozmawiać z moim przyjacielem przodkiem. On wie. W y tylko myślicie, ale m y wiemy.

Przodek wyglądał tak jak zawsze, z tą tylko różnicą, że miał serwetkę na szyi.

- Hej! - powitał go Wuj Truj. - Jestem naprawdę zły. Wiesz, co mi zrobili?

Poczekał chwilę. Przodek kiwał wolno głową i tupał nogami.

- Masz rację - powiedział Wuj Truj. - Popsuli mi wakacje. Chodzę sobie dumny, że udało mi się o tylu rzeczach zapomnieć, a tu nagle mam sobie znów przypominać! Brzuch mnie boli od tego. Jestem taki zły, że mnie brzuch rozbolał.

Wuj Truj po raz pierwszy przypomniał sobie o swoich lekarstwach. Nie pamiętał jednak, gdzie są.

 

- Były w koszyku - powtórzył Paszczak. - Mó­wił, że trzyma je w koszyku. Ale koszyka nie ma w salonie.

- Może zapomniał go gdzieś w ogrodzie - powie­działa Mimbla.

Filifionka zawołała:

- On twierdzi, że to nasza wina! Jakim cudem to ma być moja wina? Ja przecież zrobiłam dla niego gorący sok z czarnych porzeczek, który mu smako­wał.

Spojrzała z ukosa na Mimblę i dodała:

- Wiem, że Mama Muminka robi gorący sok z czarnej porzeczki, jak ktoś jest chory, ale ja zrobiłam go mimo to.

- Proszę o spokój - oznajmił Paszczak. - Powiem wam, co macie robić. Chodzi mianowicie o butelki z lekarstwami i koniak, o list i osiem par okularów. Podzielimy dolinę i dom na części, a potem każdy...

- Tak, tak, tak - żachnęła się Filifionka. Wsadzi­ła pyszczek do salonu i zapytała niespokojnie: - Jak samopoczucie?

- Złe - odparł Wuj Truj. - Tak się właśnie dzieje, kiedy na owsiance jest kożuch, a mnie się nie pozwala zapominać w spokoju. - Leżał w salonie na kanapie pod ogromną ilością koców, z kapeluszem na głowie.

- Ile właściwie Wuj Truj ma lat? - spytała ostroż­nie Filifionka.

- Wcale nie zamierzam umrzeć - odpowiedział jej wesoło. - A ty sama ile masz lat?

Filifionka zniknęła. W całym domu otwierano i zamykano drzwi, ogród rozbrzmiewał nawoływa­niami i szybkim tupotem. Nikt nie miał w głowie nic innego, jak tylko Wuja Truja. A on myślał sobie z pewnym zadowoleniem: ,,Ten koszyk może być wszędzie”. Brzuch przestał go boleć.

Mimbla weszła do salonu i usiadła na krawędzi jego posłania.

- Posłuchaj, Wuju Truju - powiedziała. - Jesteś tak samo zdrowy jak ja i wiesz o tym.

- Możliwe - odparł - Ale nie wstanę, dopóki nie urządzicie mi przyjęcia! Takie całkiem małe przyję­cie dla starszych osób, które wyzdrowiały!

- Albo duże dla Mimbli, które chcą tańczyć... - zamyśliła się Mimbla.

- Nic podobnego! - sprzeciwił się Wuj Truj. - Kolosalne przyjęcie dla mnie i dla przodka! On od stu lat nie miał okazji się bawić, a teraz siedzi w szafie i jest mu przykro.

- Jeśli w to wierzysz, to uwierzyłbyś we wszystko - powiedziała Mimbla szczerząc zęby w uśmiechu.

- Znaleźliśmy koszyk! - doszedł ich z dworu wrzask Paszczaka.

Ktoś gwałtownie otworzył drzwi, w salonie zrobił się tłok i zamęt.

- Był pod werandą! - wołał Paszczak. - A koniak stał po drugiej stronie rzeki!

- Potoku! - poprawił go Wuj Truj. - Najpierw zażyję koniak.

Filifionka nalała mu kropelkę i wszyscy uważnie się przypatrywali, kiedy ją wypijał.

- Czy Wuj Truj chce po trochu każdego lekarst­wa, czy tylko jedno? - spytała Filifionka.

- Żadnego już nie chcę - westchnął opadając na poduszki. - Nigdy więcej nie wspominajcie mi o rzeczach, o których nie lubię słyszeć. A tak naprawdę zdrowy będę dopiero, jak mi urządzicie przyjęcie...

- Zdejmij mu buty - powiedział Paszczak. - Toft, zdejmij mu buty. To pierwsza rzecz, którą trzeba zrobić, jak kogoś boli brzuch.

Homek rozsznurował buty Wuja Truja i ściągnął je. Z jednego buta wyjął pomięty świstek białego papieru.

- List! - wykrzyknął Włóczykij. Ostrożnie wy­gładził papier i przeczytał:

Bardzo proszę nie rozpalać w piecu, bo mieszka w nim przodek.

Mama Muminka


Copyright ˆ 2010-2012 Dolina Muminków. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Уютная усадьба с озером возле леса