Ogłoszenie



Zima Muminków - część 2. (rozdziały 3-4)

ROZDZIAŁ TRZECI
WIELKI MRÓZ

Teraz wszystkie zegary znów chodziły. Muminek nakręcił je, żeby czuć się mniej samotnie. A ponieważ czas i tak się zagubił, nastawił zegary na różne godziny - może któraś z nich była właściwa?
Od czasu do czasu biły, czasem dzwonił budzik i to go pocieszało. Nie mógł jednak zapomnieć rzeczy, która była okropna - tego mianowicie, że słońce nie wschodziło. Ranek za rankiem rozjaśniały się ledwie do brzasku, który przechodził wolno w długą noc zimową; samo słońce nie pokazywało się nigdy. Zagubiło się po prostu lub może potoczyło się gdzieś we wszechświat.
Początkowo Muminek nie chciał w to wierzyć. I długo czekał.
Chodził co dzień nad brzeg morza i siedział wyczekując z pyszczkiem zwróconym na wschód. Ale nic się nie działo. Wracał więc do domu, zamykał za sobą klapę na dachu i zapalał długi rząd świec na gzymsie kominka. Ów ktoś, kto mieszkał pod kuchenną szafką, nadal nie wychodził, żeby coś zjeść, i żył najwidoczniej jakimś tajemniczym, pełnym znaczenia, samotnym życiem.
Buka włóczyła się po lodzie pogrążona we własnych myślach, których nikt nie znał, a w szafie w kabinie coś niebezpiecznego ukrywało się za płaszczami kąpielowymi. I co można było na to poradzić?
Wszystko to istniało, choć nikt nie wiedział dlaczego, i było się wobec tego zupełnie bezradnym.
Muminek znalazł na strychu duże tekturowe pudełko z kalkomaniami i zatopił się w tęsknym zachwycie nad ich pięknością. Były tam kwiaty i wschody słońca, i małe wózki z kolorowymi kołami.
Lśniące i pełne spokoju obrazki, które przypominały utracony świat.
Najpierw rozłożył je na podłodze w salonie. Potem przyszło mu na myśl, żeby je porozlepiać na ścianach.
Przylepiał je wolno i starannie, żeby starczyło na długo, a najładniejsze umieścił nad swoją śpiącą Mamą.
Przylepiając doszedł do lustra, a wtedy zauważył, że na ścianie nie ma dużej srebrnej tacy. Wisiała zawsze po prawej stronie lustra na wstążce z czerwonym krzyżykowym haftem, teraz zaś była tam tylko wstążka i ciemny owal na tapecie.
Bardzo się tym zaniepokoił, gdyż wiedział, że była to ukochana taca Mamy. Stanowiła skarb rodzinny i nie wolno jej było nigdy używać, była też jedynym przedmiotem, który czyściło się do połysku na święta.
Strapiony Muminek obszedł cały dom, ale tacy nie znalazł.
Stwierdził natomiast, że brakuje również wielu innych rzeczy - poduszek i kołder, mąki i cukru, i rondli. Nawet kapturka na imbryk*, tego z haftowaną różą.
Muminek przejął się tym bardzo, ponieważ czuł się odpowiedzialny wobec śpiącej rodziny. Początkowo podejrzewał tego kogoś, kto mieszkał pod kuchenną szafką. Pomyślał też o Buce i o tym czymś, co siedziało w szafie kabiny. Właściwie mógł to zrobić ktokolwiek bądź, zima bowiem pełna była dziwnych stworzeń, postępujących w sposób niezrozumiały i nieobliczalny.
„Muszę zapytać Too-tiki - pomyślał Muminek. - Miałem co prawda zamiar ukarać słońce i nie wychodzić z domu, aż ono wróci.
Ale teraz to jest ważniejsze”.

.oOo.

Kiedy Muminek wyszedł w szary półmrok, przed werandą stał obcy biały koń i patrzył na niego lśniącymi oczami.
Muminek ukłonił się ostrożnie, ale koń nawet nie drgnął.
Wtedy Muminek stwierdził, że koń jest ulepiony ze śniegu.
Miotła z drewutni zastępowała ogon, a oczy zrobione były z małych lusterek. Zobaczył siebie w tych lustrzanych oczach i przestraszył się. Omijając konia, szybko poszedł w stronę nagich krzaków jaśminu.
„Żeby tu było jedno stworzenie, które bym znał od dawna! - myślał Muminek. - Ktoś, kto nie byłby tajemniczy, ale zupełnie zwyczajny. Ktoś, kto też obudził się i nie może się rozeznać w tym wszystkim. Mógłbym mu powiedzieć: «Hej! Okropne zimno, nie?
Słuchaj, czy to nie głupio z tym śniegiem? A widziałeś, jak wyglądają krzaki jaśminu? Pamiętasz, latem...» Czy coś w tym rodzaju”.

Na poręczy mostu siedziała Too-tiki i śpiewała:
Jestem Too-tiki i zrobiłam konia,
Białego konia, który galopuje,
Który przed nocą umyka po lodzie,
Białego, uroczystego konia,
Który galopuje i niesie wielki mróz na swoim grzbiecie.

Po tym następował niezrozumiały refren.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Muminek onieśmielony.
- Chcę przez to powiedzieć, że wieczorem oblejemy go wodą z rzeki - odpowiedziała Too-tiki. - Wtedy przez noc zamarznie i będzie z lodu. A jak przyjdzie wielki mróz, pogalopuje i nigdy już nie wróci.
Muminek milczał przez chwilę. Potem powiedział:
- Ktoś wynosi rzeczy z domu Tatusia.
- To chyba tylko dobrze - rzekła Too-tiki wesoło. - Masz o wiele za dużo rzeczy wokół siebie. Takich, które wspominasz, i takich, o których marzysz.
Następnie zaczęła śpiewać drugą zwrotkę.
Muminek zawrócił na pięcie i odszedł. „Ona mnie nie rozumie” - pomyślał. Słyszał za sobą triumfalną pieśń Too-tiki.
- Śpiewaj sobie, śpiewaj - mruknął bliski płaczu i zły. - Śpiewaj o tej swojej paskudnej zimie z czarnym lodem i z tym niemiłym koniem ze śniegu, i z tymi wszystkimi, co nigdy się nie pokazują i tylko się chowają, i są dziwni!
Gramoląc się w górę po zboczu kopnął śnieg; łzy zamarzły mu na pyszczku. I nagle zaczął śpiewać własną piosenkę.
Darł się i krzyczał, jak mógł najgłośniej, żeby Too-tiki usłyszała go i żeby się rozzłościła.
A oto jak brzmiała gniewna piosenka Muminka o lecie:

Słuchajcie, dzieci zimy, które boicie się słońca,
To wy pokryłyście mrokiem dolinę dawniej kwitnącą.
Wiatr niesie śnieg i wyje, i pędzi w szalonym biegu,
A ja - samotny, w rozpaczy, uciekam, uciekam od śniegu.
I chciałbym upaść i płakać, znużony wichrem i mrozem;
I widzę moją werandę niebieską, widzę błyszczące morze.
Do światła, ciepła, do słońca tęsknię i sił już nie mam.
Ach, wiedzcie, nie dla mnie jest wasza okrutna zima!

- Jak moje słońce się pokaże i spojrzy na was, to zobaczycie, jak głupio wyglądacie! - krzyknął nie zwracając już uwagi na to, żeby było do rymu.
Wtedy zamieszkam w słoneczniku i będę leżał na brzuchu w gorącym piasku, a okno będzie cały dzień otwarte na ogród i na trzmiele, i na jaskrawoniebieskie niebo z moim własnym pomarańczowożółtym słońcem!
Zrobiło się strasznie cicho, kiedy Muminek skończył swoją pełną buntu piosenkę.
Stał bez ruchu i nasłuchiwał, ale nikt mu się nie sprzeciwił.
„Musiało się coś stać” - pomyślał trzęsąc się.
I tak było istotnie.
Ze szczytu pagórka coś zjeżdżało. Jechało w tumanach lśniącego śniegu i krzyczało:
- Z drogi! Uwagaaa!
Muminek stał bez ruchu i tylko patrzył.
Prosto na niego sunęła srebrna taca, a na niej kapturek do imbryka. „Too-tiki polała je rzeczną wodą - pomyślał Muminek przerażony - i ożyły. Teraz lecą galopem i nigdy już nie wrócą...”
W tej samej chwili nastąpiło zderzenie. Muminek poleciał głęboko w śnieg i siedząc w nim z głową usłyszał śmiech Too-tiki.
Potem jeszcze inny śmiech, śmiech, jakim śmiać się mogła tylko jedna jedyna osoba na świecie.
- Mi! - krzyknął Muminek z pyszczkiem pełnym śniegu. Czym prędzej wygramolił się uradowany, pełen oczekiwania. Rzeczywiście na śniegu siedziała Mi. W kapturku na imbryk wycięła dziury na głowę i na ręce, a na środku brzucha miała wyhaftowaną różę.
- Mi! - zawołał Muminek. - Ach, ty nie wiesz... Wszędzie jest tak obco, tak samotnie... Pamiętasz ostatnie lato, kiedy...
- Ale teraz jest zima - odpowiedziała Mi wyciągając srebrną tacę ze śniegu. - Pięknego koziołka się fiknęło, co?!
- Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć - opowiadał Muminek.
- Drzwi nie dały się otworzyć, a słońce gdzieś się zapodziało, i nawet ten, co mieszka pod szafką, nie...
- Tak, tak - przytaknęła wesoło mała Mi. - A potem przylepiałeś obrazki na ścianach. Nic się nie zmieniłeś. Ciekawa jestem, czy ta taca nie jechałaby prędzej, gdyby ją nasmarować stearyną?
- Niezły pomysł - odparła Too-tiki.
- Prawdopodobnie po lodzie będzie sunąć jeszcze szybciej - orzekła Mi. - Jeśli w domu Muminków znajdzie się coś na żagiel.
- I jeśli wiatr się utrzyma - dopowiedziała Too-tiki.
Muminek patrzył na nie i zastanawiał się.
Potem rzekł spokojnie:
- Mogę wam pożyczyć mój namiot.

.oOo.

Po południu Too-tiki wyczuła nosem, że nadchodzi wielki mróz. Oblała konia wodą z rzeki i naniosła drzewa do kabiny.
- Siedźcie dziś w domu, bo ona już idzie - powiedziała.
Niewidzialne myszki kiwnęły głowami, a z szafy zaszemrało potakująco. Too-tiki wyszła, żeby ostrzec innych.
- Nie denerwuj się - powiedziała mała Mi. - Na pewno wejdę do domu, kiedy poczuję, że szczypie mnie w palce u nóg.
A Mimblę zawsze można przykryć wiązką słomy - dodała wysterowawszy srebrną tacę na lód.
Too-tiki dalej szła w stronę doliny. Po drodze spotkała wiewiórkę z pięknym ogonem.
- Wieczorem siedź w domu, bo nadchodzi wielki mróz - ostrzegła ją.
- Dobrze, dobrze - odpowiedziała wiewiórka. - Czy nie widziałaś przypadkiem szyszki, którą gdzieś tu schowałam?
- Nie - odrzekła Too-tiki. - Ale obiecaj, że nie zapomnisz, co ci powiedziałam. Siedź w domu, kiedy zmierzch zapadnie. To ważne.
Wiewiórka z roztargnieniem kiwnęła głową.
Too-tiki poszła dalej i wspięła się po drabince linowej do domu Muminków.
Otworzyła klapę w dachu i zawołała Muminka.
Muminek zajęty był cerowaniem majtek kąpielowych swojej rodziny czerwoną bawełną.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że idzie wielki mróz - powiedziała Too-tiki.
- Jeszcze większy? - spytał Muminek. - A jakiej wielkości one bywają?
- Ten jest najniebezpieczniejszy - odpowiedziała Too-tiki. - Ona przychodzi o zmierzchu, kiedy niebo robi się zielone, prosto z morza.
- To to jest ona? - spytał Muminek.
- Tak, i bardzo piękna - odparła Too-tiki. - Ale jeżeli spojrzysz jej prosto w twarz, zamarzniesz na lód. Zrobisz się zupełnie jak sucharek i każdy będzie mógł połamać cię na małe kawałki. Dlatego musisz dzisiaj wieczorem siedzieć w domu.
Potem Too-tiki znowu wyszła na dach.
Muminek zszedł do piwnicy i dosypał torfu do pieca.
Następnie przykrył całą rodzinę dywanami, nakręcił zegary i wyszedł z domu. Czuł bowiem, że chce być w towarzystwie, kiedy przyjdzie ta Lodowa Pani.

.oOo.

Kiedy Muminek doszedł do kabiny kąpielowej, niebo było jeszcze bledsze i bardziej zielonkawe niż przedtem. Wiatr ustał, a martwe trzciny stały nieruchomo nad lodem.
Słuchał i zdawało mu się, że sama cisza wydaje niski, śpiewny dźwięk. Może to woda ścinała się w lód coraz głębiej i głębiej w morzu.
W kabinie było ciepło, a na środku stołu stał niebieski imbryk do herbaty Mamy Muminka. Usiadł na ogrodowym krześle i spytał:
- Kiedy ona przyjdzie?
- Niedługo - powiedziała Too-tiki. - Ale nie potrzebujesz się denerwować.
- To nie ona mnie denerwuje - powiedział Muminek. - To ci inni mnie denerwują. Ci, o których nic nie wiem. Ten, co mieszka pod szafką. I ten w szafie tam w rogu. I Buka, która tylko patrzy i nie mówi ani słowa.
Too-tiki potarła pyszczek i zastanowiła się przez chwilę.
- Widzisz - powiedziała - tyle jest tego, co nie znajduje sobie miejsca ani latem, ani jesienią, ani na wiosnę. To wszystko, co jest nieśmiałe i zagubione. Niektóre rodzaje nocnych zwierząt i tacy, którzy nigdzie nie pasują i w których nikt nie wierzy... Trzymają się na uboczu cały rok. A potem kiedy jest spokojnie i biało i kiedy noce stają się długie, a wszyscy posnęli snem zimowym - wtedy wychodzą.
- Znasz ich? - spytał Muminek.
- Niektórych - odpowiedziała Too-tiki. - Tego na przykład, który mieszka pod szafką, znam bardzo dobrze. Ale on, jak się wydaje, chce żyć w ukryciu, więc nie mogę was sobie przedstawić. Muminek kopnął nogę od stołu i westchnął.
- Pewnie, pewnie - powiedział. - Ale ja nie chcę żyć w ukryciu. Wpadło się w coś zupełnie nowego i nikt nawet nie zatroszczy się i nie spyta, w jakim świecie żyło się przedtem.
Nawet mała Mi nie ma ochoty porozmawiać o prawdziwym świecie.
- Skąd można wiedzieć, który jest prawdziwy - powiedziała Too-tiki z nosem przy szybie. - O, właśnie idzie Mi!
Mała Mi pchnęła drzwi i z łoskotem rzuciła tacę na podłogę.
- Żagiel ujdzie - powiedziała. - A czego teraz potrzebuję, to mufki. Z tej poduszeczki Mamy Muminka do przykrywania jaj, żeby nie wystygły, nigdy nie byłoby mufki, więc nic się nie stało, że wycięłam w niej dziury. Ale teraz wygląda tak, że wstyd byłoby ją dać nawet jakiemuś wysiedlonemu jeżowi*.
- Widzę to właśnie - powiedział Muminek i spojrzał ponuro na poduszeczkę. Mi rzuciła poduszeczkę na podłogę, a któraś z niewidzialnych myszek natychmiast wsunęła ją do pieca.
- No, a ona prędko przyjdzie? - spytała Mi.
- Zdaje mi się, że tak - odpowiedziała Too-tiki poważnie. - Chodźmy zobaczyć.
Wyszli na pomost i zaczęli wietrzyć zwróceni ku morzu. Wieczorne niebo było zielone, a cały świat wyglądał, jakby go zrobiono z cienkiego szkła. Cisza była absolutna, a drobne gwiazdy świeciły zewsząd i przeglądały się w lodzie. I był straszliwy mróz.
- Tak, idzie - powiedziała Too-tiki. - Wejdźmy do domu.
Mysz pod stołem przestała grać.
W dali, po zamarzniętym morzu, szła Lodowa Pani. Była biała jak stearyna, ale jeśli patrzyło się na nią przez szybę z prawej strony, była czerwona, a widziana przez lewą była jasnozielona.
Muminek poczuł nagle, że szyba zrobiła się tak zimna, że aż pyszczek go zabolał; cofnął się ostrożnie.
Usiedli koło piecyka i czekali.
- Nie patrzcie w tamtą stronę - powiedziała Too-tiki.
- Ojej, ktoś mi wlazł na kolana - krzyknęła mała Mi zdziwiona i spojrzała na swoją spódnicę, na której nic nie było widać.
- To moje myszy się boją - wyjaśniła jej Too-tiki. - Siedź spokojnie, zaraz sobie pójdą.
Lodowa Pani mijała ich kabinę. Może spojrzała w okno, bo przez pokój przeszedł lodowaty powiew, a czerwony żelazny piecyk zbladł. Lecz nie trwało to długo; w chwilę później było już po wszystkim. Niewidzialne myszy, zawstydzone, zeskoczyły z kolan małej Mi, po czym wszyscy rzucili się do okna, żeby popatrzeć.
Lodowa Pani stała na skraju trzcin odwrócona do nich plecami; pochyliła się nad śniegiem.
- To wiewiórka - powiedziała Too-tiki. - Zapomniała, że ma siedzieć w domu.
Lodowa Pani pochyliła twarz nad wiewiórką i podrapała ją za uchem.
Wiewiórka patrzyła na nią oczarowana, prosto w jej zimne, niebieskie oczy. Lodowa Pani uśmiechnęła się lekko i poszła dalej.
A na szlaku jej drogi pozostała ta zwariowana wiewiórka, sztywna, zdrętwiała, z nóżkami sterczącymi w powietrzu.
- Niedobrze - powiedziała ponuro Too-tiki i naciągnęła czapkę na uszy. Otworzyła drzwi i śnieżna kurzawa wtargnęła do środka. Po chwili Too-tiki wróciła i położyła wiewiórkę na stole.
Niewidzialne myszy wyskoczyły z gorącą wodą i owinęły wiewiórkę ciepłym ręcznikiem. Ale jej łapki wciąż sterczały do góry sztywno i żałośnie, a wąsiki ani drgnęły.
- Ona zupełnie umarła - powiedziała mała Mi rzeczowo.
- W każdym razie zobaczyła coś ładnego, zanim umarła - rzekł Muminek drżącym głosem.
- No, tak - odpowiedziała Mi. - Ale teraz już tego nie pamięta. Mam zamiar zrobić sobie śliczną mufeczkę z jej ogona.
- Nie zrobisz tego! - wybuchnął Muminek wzburzony. - Musi być pochowana z ogonem. Bo ona będzie pochowana, prawda Too-tiki?
- Hm - odparła Too-tiki. - Nie wiadomo, czy kogoś, kto już nie żyje, może jeszcze cieszyć jego własny ogon.
- Moja kochana - prosił Muminek. - Nie mów, że ona nie żyje.
To jest takie straszne.
- Skoro się nie żyje, to się nie żyje - odpowiedziała Too- tiki łagodnie. - Ta wiewiórka stanie się powoli ziemią. A jeszcze później wyrosną z niej drzewa, po których skakać będą nowe wiewiórki. Czy to takie smutne?*
- Może i nie - odparł Muminek i wytarł sobie pyszczek. - Ale w każdym razie musi być pochowana jutro, i to razem z ogonem i ze wszystkim, i będzie miała bardzo ładny i porządny pogrzeb.

.oOo.

Nazajutrz w kabinie było bardzo zimno. Ogień palił się jeszcze w żelaznym piecyku, ale widać było, że niewidzialne myszki są zmęczone. W imbryku, który Muminek przyniósł z domu, była pod przykrywką cienka warstwa lodu.
Muminek zresztą podziękował za kawę, której nie chciał pić z powodu śmierci wiewiórki.
- Musisz mi teraz dać mój płaszcz kąpielowy - zwrócił się uroczyście do Too-tiki - bo Mama mówiła, że na pogrzebach zawsze się marznie.
- Odwróć się i licz do dziesięciu - powiedziała Too-tiki.
Muminek odwrócił się do okna i liczył. Gdy doszedł do ośmiu, Too-tiki zamknęła szafę i podała mu jego niebieski płaszcz kąpielowy.
- Żeś ty pamiętała, że mój jest niebieski - ucieszył się Muminek. Wsunął zaraz ręce do kieszeni, ale okularów słonecznych nie znalazł. Było w nich natomiast trochę piasku i krągły jak kulka biały kamyk.
Ścisnął kamyk w łapce. W jego krągłości było owo poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało lato, czuło się niemal, że kamyk jest jeszcze ciepły od słońca.
- Masz taką minę, jakbyś trafił nie na to przyjęcie, na które zostałeś zaproszony - powiedziała mała Mi.
Muminek nawet nie spojrzał na nią.
- Idziecie na pogrzeb czy nie idziecie? - spytał z godnością.
- Jasne, że idziemy - odpowiedziała Too-tiki. - Ona była na swój sposób miłą wiewiórką.
Zapakowali wiewiórkę w stary czepek kąpielowy i wyszli na srogi mróz.
Śnieg skrzypiał pod łapkami, a oddechy wyglądały jak białe dymki. Pyszczki tak drętwiały, że nie można ich było nawet zmarszczyć.
- Ale mocno tnie! - po wiedziała mała Mi z zachwytem, skacząc po zamarzniętym brzegu morza.
- Nie mogłabyś skakać trochę wolniej? - poprosił Muminek. - Jak by nie było, to jest pogrzeb.
Lodowate powietrze zatykało go, ledwie mógł oddychać.
- Nie wiedziałam, że masz brwi - powiedziała mała Mi. - Teraz zrobiły się białe i wyglądasz na jeszcze bardziej speszonego niż zwykle.
- To szron - objaśniła rzeczowo Too-tiki. - A teraz bądź cicho, bo ani ty, ani ja nic nie wiemy o pogrzebach.
Muminek ucieszył się. Zaniósł wiewiórkę pod dom i położył przed koniem ze śniegu.
Potem wszedł po sznurowej drabinie na dach i wsunął się do ciepłego, uśpionego salonu.
Przeszukał szuflady. Poprzewracał wszystko do góry nogami, ale nie znalazł tego, co chciał znaleźć.
Wtedy podszedł do łóżka swojej Mamy i szepcząc jej do ucha spytał o coś. Westchnęła i odwróciła się na drugi bok. Muminek jeszcze raz szepnął pytanie.
Wówczas Mama, z głębokim kobiecym zrozumieniem dla wszystkiego, co zachowuje tradycję, odpowiedziała przez sen:
- Żałobne opaski... są w mojej szafie... na górnej półce... na prawo... - po czym znowu zapadła w sen.
Muminek wyjął spad schodów drabinę i przystawił ją do szafy.
Na pierwszej półce znalazł pudełko z tymi wszystkimi niepotrzebnymi rzeczami, które czasem się przydają, a nawet są nieodzowne. Były tam między innymi czarne żałobne i złote wstążki na duże uroczystości i klucz od domu, i korkociąg do szampana, i klej do porcelany, i zapasowe mosiężne gałki do łóżek.
Kiedy Muminek wyszedł na dwór, miał na ogonie czarną żałobną opaskę. Potem zawiązał kokardę Too-tiki na czapce.
Ale mała Mi odmówiła dekoracji.
- Jeżeli jestem smutna, to nie muszę tego uzewnętrzniać za pomocą kokardki - powiedziała.
- J e ż e l i jesteś smutna, to tak - rzekł Muminek. - Ale ty nie jesteś smutna.
- Nie - powiedziała mała Mi. - Nie mogę. Mogę tylko być wesoła albo zła. Czy to wiewiórce pomoże, że będę smutna? Ale jeżeli się rozzłoszczę na Lodową Panią, to może się zdarzyć, że kiedyś ugryzę ją w nogę. I może wtedy będzie się wystrzegać, żeby nie drapać małych wiewiórek za uchem tylko dlatego, że są takie ładne i puszyste.
- Coś w tym jest - powiedziała Too-tiki. - Ale co najdziwniejsze, Muminek też ma rację. Więc co robimy dalej?
- Teraz wykopię dołek - powiedział Muminek. - Tu jest jedno miłe miejsce, gdzie zwykle rosną margerytki.
- Ale, mój kochany przyjacielu - powiedziała z żalem Too-tiki - ziemia jest zmarznięta i twarda jak kamień. Nie można by w niej zakopać nawet świerszcza.
Muminek spojrzał na nią bezradnie. Nikt się nie odezwał. I właśnie w tej chwili koń ze śniegu schylił głowę i ostrożnie zaczął obwąchiwać wiewiórkę. Popatrzył na Muminka swoimi oczyma z lusterek, spokojnie pomachując przy tym miotlanym ogonem.
Jednocześnie niewidzialna mysz zaczęła wygrywać na flecie jakąś smutną melodię. Muminek z wdzięcznością kiwnął głową.
Wówczas koń ze śniegu podniósł wiewiórkę (z czepkiem kąpielowym, ogonem i ze wszystkim), położył ją sobie na grzbiecie i cały orszak ruszył na brzeg morza.
Idąc Too-tiki śpiewała:

Była raz mała wiewiórka, bardzo mała wiewiórka.
Nie miała wiele rozumu, ale była ciepła i puszysta.
Teraz jest zimna, zupełnie zimna, a jej małe nóżki są sztywne.
Lecz jeszcze wciąż mała wiewiórka ma najpiękniejszy ogon na świecie.

Kiedy koń poczuł twardy lód pod kopytami, podrzucił głową, a oczy mu zabłysły. I nagle skoczył radośnie i ruszył galopem.
Niewidzialna mysz przeszła na wesołą, szybką melodię. Koń ze śniegu z wiewiórką na grzbiecie biegł galopem coraz dalej i dalej. W końcu był już tylko kropką na horyzoncie.
- Nie wiem, czy stało się dobrze - powiedział Muminek zaniepokojony.
- Nie mogło się stać lepiej - odpowiedziała Too-tiki.
- Owszem, mogło - rzekła mała Mi. - Gdybym dostała ten piękny ogon na mufkę!

ROZDZIAŁ CZWARTY
TAJEMNICZE ISTOTY

W kilka dni po pogrzebie wiewiórki Muminek zauważył, że ktoś świsnął sporo torfu z szopy.
Od wrót ciągnął się w śniegu szeroki ślad, jak gdyby ktoś wlókł za sobą worki.
„To nie mogła być Mi - pomyślał Muminek. - Jest o wiele za mała, a Too-tiki bierze tylko to, czego potrzebuje. To musiała być Buka”.
Z najeżonym futerkiem ruszył za śladem. Nie było przecież nikogo poza nim, kto mógł pilnować torfu rodziny Muminków - była to więc sprawa jego honoru.
Ślad kończył się na pagórku za grotą.
Leżały tam złożone na stos worki z torfem. Na szczycie tego stosu stała ławka ogrodowa rodziny Muminków, ta, której w sierpniu odpadła noga.
- Ta ławka uświetni efekt! - odezwała się Too-tiki wychylając się zza worków. - Jest stara i sucha jak pieprz.
- Na pewno - powiedział Muminek. - Jest w naszej rodzinie już od dawna. Można by ją zreperować.
- Albo zrobić nową - odrzekła Too-tiki. - Chcesz posłuchać piosenki o Too-tiki, która rozpaliła wielkie zimowe ognisko?
- Proszę bardzo - odparł Muminek spokojnie.
Wówczas To-tiki obracając się powoli i przytupując w śniegu zaczęła śpiewać:
Rozlega się dźwięk, samotny i dziwny, dziki i spokojny - głucho brzmi bęben.
Trzeszczy ognisko, płonie w białym śniegu, kołyszą się ogony, tańczą w białym śniegu.
Głucho brzmi bęben w czarną, czarną noc.
- Dość mam tej czarnej nocy! - krzyknął Muminek. - Nie chcę dalej słuchać. Jest mi zimno! Jestem sam! Chcę, żeby wróciło słońce!
- Przecież właśnie dlatego rozpalamy dzisiejszej nocy to wielkie zimowe ognisko - odpowiedziała Too-tiki. - Jutro będziesz miał z powrotem swoje słońce.
- Moje słońce - powtórzył Muminek drżącym głosem.
Too-tiki przytaknęła głową i podrapała się po pyszczku. Muminek długo milczał. Potem spytał ostrożnie:
- Myślisz, że ono zauważy, czy ta ławka tu jest, czy jej nie ma?
- Posłuchaj mnie - powiedziała Too-tiki surowo. - To ognisko jest tysiąc lat starsze od twojej ławki. Możesz być dumny z tego, że w ogóle została tu przyniesiona.
Wtedy Muminek nic już nie powiedział. „Będę musiał wytłumaczyć to jakoś rodzinie - pomyślał. - Może woda przyniesie i wyrzuci na ląd jakieś drzewo, które się nada do pieca, i nową ławkę ogrodową, kiedy przyjdą wiosenne roztopy”.
Stos stawał się coraz większy i większy. Na pagórek wciągano uschłe drzewa, spróchniałe pnie, stare beczki i deski, znalezione nad brzegiem morza. Muminek czuł, że wokół aż roi się od tłumu, ale nikogo nie było widać.
Przyszła także mała Mi wlokąc za sobą swoje tekturowe pudełko.
- Już go nie potrzebuję - powiedziała. - O wiele lepiej zjeżdża się na srebrnej tacy. A mojej siostrze, jak widać, dobrze śpi się w dywanie z salonu. Kiedy rozpalamy?
- Jak wzejdzie księżyc - powiedziała Too-tiki.
Muminek przez cały wieczór czuł wielkie napięcie. Chodził z pokoju do pokoju i zapalił więcej świec niż zwykle. Czasem przystawał wsłuchując się w oddechy śpiących i lekkie trzaskanie w ścianach, gdy mróz się wzmagał.
Był pewien, że teraz cały ten tajemniczy ludek wyjdzie ze swoich kryjówek, owe nierzeczywiste i lękające się światła istoty, o których mówiła Too-tiki. Zejdą się chyłkiem przy wielkim ognisku, które rozpalą wszystkie małe stworzonka, aby poruszyć ciemności i mróz. Nareszcie je zobaczy.
Muminek zapalił lampę naftową i wszedł na strych.
Otworzył klapę w dachu. Księżyca nie było jeszcze widać, ale zorza polarna lekko oświetlała dolinę. Na dole, przy moście, sunął szereg pochodni, otoczonych przez tańczące cienie. Zmierzały w kierunku morza i pagórka.
Muminek z zapaloną lampą ostrożnie zszedł po drabinie. Ogród i las pełne były nieuchwytnych blasków i szeptów, a wszystkie ślady prowadziły w stronę pagórka.
Kiedy doszedł nad brzeg morza, sinobiały i straszliwie odległy księżyc wznosił się nad taflą lodu. Coś poruszyło się koło niego. Spojrzał w dół - prosto w złe i błyszczące oczy małej Mi.
- Ale będzie pożar! - powiedziała ze śmiechem. - Jak głupio będzie wyglądała przy nim ta cała pełnia księżyca!
Spojrzeli jednocześnie w stronę pagórka i zobaczyli strzelający pionowo żółty płomień; to Too-tiki podpaliła stos.
I zaraz od dołu do góry ogarnęły go huczące płomienie, które rzucały swoje odbicie prosto na czarną taflę lodu. Jakaś samotna melodyjka szybko przemknęła obok Muminka; to niewidzialna mysz, spóźniwszy się, biegła na zimowy obrzęd.
Duże i małe cienie poruszały się w uroczystych podskokach dokoła ognia. Wtem - ogony zaczęły walić w bębny.
- Już po twojej ławce - rzekła mała Mi.
- Nigdy mi nie była potrzebna - odpowiedział Muminek niecierpliwie. Ślizgając się począł się wdrapywać na okryty lodem pagórek, lśniący w blasku ognia. Śnieg tajał od gorąca i ciepła woda spływała mu po łapkach.
„Wróci słońce - myślał Muminek podniecony. - Koniec z ciemnościami, koniec z samotnością. Można będzie usiąść sobie na werandzie i pogrzać plecy...”
Wszedł na szczyt. Wokół ogniska było gorąco. Niewidzialna mysz zaczęła grać jakąś dziką melodię.
Tańczące cienie odsunęły się i uderzenia w bębny rozległy się po drugiej stronie ognia.
- Dlaczego one odeszły? - spytał Muminek.
Too-tiki popatrzyła na niego swoimi spokojnymi, niebieskimi oczami. Ale nie był pewien, czy go rzeczywiście widziała. Wpatrywała się w swój świat, co roku taki sam, niezmienny świat zimy, obcy dla Muminka, który zwykle spał wówczas w ciepłym domu.
- A gdzie jest ten, co mieszka w szafie w kabinie? - spytał Muminek.
- Co mówisz? - spytała Too-tiki; nie dosłyszała pytania, zajęta własnymi myślami.
- Chcę się zobaczyć z tym, co mieszka w szafie! - powtórzył Muminek.
- Nie wolno mu wychodzić - odpowiedziała Too-tiki. - Nigdy nie wiadomo, co takiemu przyjdzie do głowy.
Cała masa małych, długonogich stworzonek przesunęła się po lodzie jak dym. Ktoś z posrebrzonymi rogami przemknął z tupotem obok Muminka, a nad ogniem, w kierunku północy, bijąc parą wielkich skrzydeł, przeleciało coś czarnego.
Ale wszystko to działo się zbyt szybko, żeby Muminek zdążył się komukolwiek przedstawić.
- Too-tiki, moja kochana - prosił, ciągnąc ją za kaftanik.
- Tam, zobacz, masz tego, który mieszka pod kuchenną szafką.
Było to dość małe zwierzątko z krzaczastymi brwiami; siedziało samotnie, wpatrując się w ogień.
Muminek przysiadł się do niego i powiedział:
- Mam nadzieję, że knackebrode nie był za stary?
Zwierzątko spojrzało na niego, ale nic nie odrzekło.
- Ma pan niebywale krzaczaste brwi - zagaił Muminek próbując uprzejmie nawiązać rozmowę.
Wówczas zwierzątko z krzaczastymi brwiami rzekło:
- Snadaff umuh.
- Co takiego? - spytał Muminek zaskoczony.
- Radamsa - odrzekło zwierzątko ze złością.
- On mówi swoim własnym językiem, a teraz myśli, że go obraziłeś - wyjaśniła Too-tiki.
- Zupełnie nie miałem tego zamiaru - powiedział Muminek i dodał błagalnie: - Radamsa, radamsa.
Wtedy zwierzątko z krzaczastymi brwiami już zupełnie wyszło z siebie, wstało i znikło.
- I co ja teraz mam zrobić! - powiedział Muminek. - Ono będzie mieszkało pod szafką jeszcze cały rok nie wiedząc, że chciałem mu tylko powiedzieć coś miłego!
- Zdarza się - odpowiedziała Too-tiki.
Ławka ogrodowa rozsypała się w deszcz iskier.
Nie było już widać ognia, tylko żar; a woda ze stopionego śniegu gotowała się w szczelinach skalnych. Mysz przestała grać i wszyscy spojrzeli na brzeg morza skuty lodem.
Siedziała tam Buka. W jej okrągłych, małych oczach odbijał się blask ognia, ale poza tym wyglądała jak wielka, bezkształtna, szara masa. Była o wiele większa niż w sierpniu.
Bębny ucichły, gdy Buka zaczęła wspinać się na pagórek.
Podeszła prosto do ogniska. I usiadła na nim nie mówiąc ani słowa.
Rozległ się gwałtowny syk i cały pagórek otoczyła para. A kiedy para znikła, żaru już nie było. Zobaczyli tylko wielką, szarą Bukę, od której ziała lodowata mgła.
Muminek uciekł nad brzeg morza. Dopadł Too-tiki i zawołał:
- Co teraz będzie? Czy Buka zgasiła słońce?
- Spokojnie - powiedziała Too-tiki. - Buka przyszła nie po to, żeby zgasić ogień, ale żeby się ogrzać, biedaczka. Ale wszystko, co się pali, gaśnie, kiedy ona na tym usiądzie. Znowu się rozczarowała.
Muminek zobaczył, że Buka wstaje i węszy wśród zmarzniętych kawałków węgla. Podeszła do jego lampy naftowej, która nadal paliła się na stoku góry. Zobaczył, że i lampa zgasła.
Buka stała jeszcze chwilę. Pagórek opustoszał, wszyscy się rozeszli. Potem wróciła na lód i znikła w ciemnościach, równie samotna jak poprzednio.
Muminek ruszył do domu. Nim usnął, ostrożnie pociągnął swoją Mamę za ucho i powiedział:
- To nie było specjalnie miłe przyjęcie.
- No, proszę - mruknęła Mama przez sen. - Ale może następnym razem...
A w kuchni pod szafką siedziało zwierzątko z krzaczastymi brwiami i złościło się.
- Radamsa! - mówiło. - Radamsa - i wzruszało ramionami. I nikt zapewne poza zwierzątkiem nie wiedział, co przez to chciało powiedzieć.

.oOo.

Too-tiki siedziała pod lodem i łowiła ryby. Była wdzięczna morzu, iż od czasu do czasu jego wody opadały na tyle, że można było zejść przez przeręblę koło kabiny i usiąść sobie z wędką na kamieniu. Nad sobą miało się miły zielony sufit z lodu, a u stóp - morze.
Czarna podłoga i zielony sufit ciągnęły się w nieskończoność, aż gdzieś w dali ginęły w ciemnościach.
Obok Too-tiki leżały cztery małe rybki. Jeszcze jedna i będzie zupa rybna.
Nagle posłyszała niecierpliwe kroki na pomoście. Na górze Muminek zapukał do drzwi kabiny. Odczekał chwilę i znowu zapukał.
- Huu! - krzyknęła Too-tiki. - Jestem pod lodem.
Echo wzbiło się pod lodowy sufit: „Huu!” Ślizgało się tam i z powrotem wielokrotnie powtarzając: „Pod lodem!”
Po chwili przez otwór przerębli wsunął się ostrożnie pyszczek. Muminka, a zaraz potem uszy przyozdobione oklapłymi złotymi wstążkami.
Spojrzał w czarną wodę, od której wiało chłodem, i na cztery sztywne rybki obok Too-tiki. Zatrząsł się.
- Wcale nie przyszło! - powiedział.
- Co? - zapytała Too-tiki.
- Słońce! - krzyknął Muminek.
„Słońce” - powtarzało echo. „Słońce, słońce, słońce...” - niosło się pod lodem coraz dalej i coraz słabiej.
Too-tiki wyciągnęła wędkę.
- Niech ci się tak nie śpieszy - powiedziała. - Przychodziło tego dnia każdziuteńkiego roku, więc na pewno zrobi to i dziś.
No, cofnij pyszczek, żebym mogła wyjść.
Wygramoliła się z przerębli i usiadła na schodkach do kabiny. Wietrzyła w powietrzu i nasłuchiwała.
- Jeszcze trochę - rzekła. - Usiądź tu i czekaj.
Ślizgając się po lodzie zbliżała się mała Mi. Przysiadła się do nich. Do butów miała poprzywiązywane blaszane przykrywki od słoików.
- Więc znowu ma się czekać na jakieś dziwy - powiedziała. - Chociaż nie mam nic przeciwko odrobinie dziennego światła.
Od strony lądu nadleciały dwie stare wrony i usiadły na dachu kabiny. Minuty mijały.
Nagle wełnisty puszek na grzbiecie Muminka zjeżył się. Na mrocznym niebie, tuż nad horyzontem, zabłysło coś czerwonego; potem zgęstniało w wąskie czerwone pasmo, które rzuciło na lód długie promienie światła.
- Jest! - krzyknął Muminek.
Podniósł małą Mi i pocałował ją w sam środek pyszczka.
- Ech, nie wygłupiaj się! - powiedziała Mi. - Nie ma o co robić tyle hałasu.
- Jest! - krzyczał Muminek. - Będzie wiosna! Będzie ciepło!
Wszyscy się pobudzą!
Chwycił cztery rybki i rzucił je wysoko w powietrze. Potem stanął na głowie. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczęśliwy.
W tej samej chwili lód znowu pociemniał.
Wrony podniosły się i wolno odleciały w głąb lądu. Too-tiki pozbierała swoje rybki, a czerwone pasemko schowało się za horyzont.
- Czy ono pożałowało tego, że wyszło?! - zawołał Muminek przerażony.
- Nic dziwnego, skoro tak się zachowujesz - powiedziała Mi odjeżdżając na blaszanych przykrywkach.
- Jutro wróci - pocieszała go Too-tiki. - I będzie trochę większe. Mniej więcej jak skórka od sera. Grunt to spokój.
Powiedziawszy to Too-tiki zeszła pod lód, żeby napełnić rondel na zupę morską wodą.
Rzecz jasna, że miała rację. Dla słońca to nie takie proste wzejść od razu na niebo. Ale, jak wiadomo, nikt nie jest mniej rozczarowany tylko dlatego, że inni mają rację, a nie on.
Muminek siedział z oczyma wbitymi w lód i nagle poczuł, że wzbiera w nim złość. Zaczęło się to w brzuchu jak wszystkie silne uczucia. Czuł się oszukany.
Było mu wstyd, że narobił tyle hałasu i że przewiązał sobie uszy złotymi wstążkami. I w końcu poczuł, że aby się znowu uspokoić, musi zrobić coś, co byłoby zupełnie okropne i niedozwolone. I to zaraz. Zerwał się i przez pomost pobiegł do kabiny.
W kabinie podszedł prosto do szafy i otworzył drzwi na oścież.
Wisiały w niej płaszcze kąpielowe. Leżał tam również Paszczak z gumy, którego nigdy nie można było nadmuchać. Wszystko wyglądało jak minionego lata. Ale na podłodze siedziało coś małego i szarego, z długą sierścią i długim pyszczkiem, i wpatrywało się w Muminka.
Lecz po chwili, jakby nagle wstąpiło w nie życie, stworzenie śmignęło po podłodze niczym przeciąg i znikło. Muminek zobaczył tylko, jak podobny do czarnego sznurka ogon prześliznął się przez próg kabiny. Chwaścik na końcu ogona zaczepił się w szparze przy drzwiach, lecz tylko na moment, zaraz bowiem uwolniło go szarpnięcie i stworzenia już nie było.
Do kabiny weszła Too-tiki z rondelkiem w łapkach.
- A więc jednak nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie otworzyć tych drzwi - powiedziała.
- Było tam tylko coś w rodzaju starego szczura - wymamrotał Muminek.
- To nie był szczur - powiedziała Too-tiki. - To troll. Taki troll, jakim i ty byłeś, zanim stałeś się Muminkiem. Tak właśnie wyglądałeś tysiąc lat temu.
Muminek nie znalazł odpowiedzi. Poszedł do domu i usiadł w salonie, żeby pomyśleć.
Nieco później przyszła Mi, aby pożyczyć świec stearynowych i cukru.
- Słyszę okropne rzeczy o tobie - powiedziała. - Wypuściłeś z szafy swojego przodka. Podobno jesteście do siebie podobni.
- Ach, przestań! - powiedział Muminek.
Poszedł na strych i odszukał album rodzinny.
Były tam strona po stronie, godne postacie Muminków, najczęściej na tle kaflowych pieców lub na werandach. Lecz ani jedna z nich nie była podobna do trolla w szafie.
„To musi być jakaś omyłka - pomyślał Muminek. - Nie jestem z nim spokrewniony”.
Spojrzał na śpiącego Tatusia. Tylko jego nos był podobny do nosa trolla. A może... tysiąc lat temu?...
Nagle kryształowy żyrandol zaczął dzwonić. Kołysał się z wolna tam i z powrotem, a w środku, pod tiulem, coś się ruszało.
Coś małego i włochatego. Spomiędzy błyszczących kryształowych wisiorków zwisał pionowo długi, czarny ogon.
- To on - wymamrotał Muminek. - Mój przodek zamieszkał w żyrandolu.
Lecz nie wyglądało to zbyt groźnie. Muminek zaczął się już przyzwyczajać do dziwów zimy.
- Jak się masz? - spytał niegłośno.
Troll, ruszając uszami, patrzył na niego wychyliwszy głowę z tiulu.
- Uważaj na żyrandol - mówił dalej Muminek. - To pamiątka rodzinna.
Troll przekrzywił głowę; przyglądał się Muminkowi z wyrazem napięcia i jak gdyby wsłuchiwał się w jego słowa.
„Teraz zacznie mówić” - pomyślał Muminek. I w tej samej chwili ogarnął go lęk, że przodek coś powie. Może przemówi jakimś obcym językiem jak ten z ogromnymi brwiami. Może się rozzłości i powie „radamsa” albo coś w tym rodzaju. I potem już nigdy nie moglibyśmy się zaprzyjaźnić z sobą.
- Ciii! - szepnął Muminek. - Nic nie mów.
Być może, mimo wszystko byli z sobą spokrewnieni. A krewni, którzy przyszli w odwiedziny, mogą nieraz zostać na długo. A jeśli to jest przodek, może zostać na zawsze. Kto wie? Jeżeli nie będzie teraz ostrożny, on może go źle zrozumieć i rozzłościć się.
A wtedy byliby zmuszeni przez całe życie mieszkać ze złym przodkiem.
- Ciii! - powtórzył Muminek. - Ciiicho!
Przodek potrząsnął kryształowym żyrandolem, ale nic nie powiedział.
„Pokażę mu, jak mieszkamy - pomyślał Muminek. - Tak zrobiłaby Mama, gdyby przyjechał do nas w odwiedziny jakiś krewny”.
Wziął lampę i oświetlił piękny, ręcznie malowany obraz wiszący przy oknie. Obraz ten był zatytułowany „Filifionka”.
Troll popatrzył na obraz i wzdrygnął się.
Muminek podszedł do pluszowej kanapy i oświetlił ją. Pokazał trollowi po kolei wszystkie krzesła, lustro w salonie i tramwaj z morskiej pianki, w ogóle wszystkie piękne i wartościowe rzeczy, jakie posiadała rodzina Muminków.
Troll patrzył z uwagą, ale najwidoczniej nie rozumiał, o co chodzi. W końcu Muminek westchnął i odstawił lampę na gzyms kaflowego pieca. I wtedy troll żywo zareagował.
Spuścił się z żyrandola i, podobny do kupki szarych szmatek, zaczął obchodzić wkoło kaflowy piec. Wetknął głowę w drzwiczki i węszył w popiele. Zainteresował się haftowanym sznurem do wyciągania szybra i długo wietrzył w szparze pomiędzy piecem i ścianą.
„To musi być prawda - pomyślał Muminek wzruszony. - Na pewno j e s t e m z nim spokrewniony, bo Mama zawsze mówiła, że nasi przodkowie żyli za piecami...”
W tej samej chwili zadzwonił budzik, który Muminek zwykle nastawiał na porę zmierzchu, ponieważ wtedy właśnie najbardziej tęsknił za towarzystwem.
Troll znieruchomiał, po czym wskoczył do pieca, aż ze środka buchnął popiół. A w chwilę później ze złością zaczął trzaskać rusztem.
Muminek zatrzymał budzik i nasłuchiwał. Serce biło mu szybko. Ale wszystkie dźwięki umilkły. Kilka strzępków sadzy wolno opadło z komina, a sznur od szybra kołysał się lekko.
Muminek wyszedł na dach, żeby się uspokoić.
- No, jak ci cię żyje z przodkiem?! - krzyknęła mała Mi zjeżdżając z góry.
- Doskonale - odpowiedział Muminek z godnością. - W rodzinie tak starej jak naszą każdy wie, jak się zachować.
Poczuł się ogromnie dumny, iż jego rodzina posiadała przodka. Poza tym animuszu dodawała mu myśl, że mała Mi nie ma drzewa genealogicznego* i że znalazła się na świecie w wyniku czystego przypadku.
Tej nocy przodek Muminka przemeblował cały dom, nie tylko bardzo spokojnie, ale i z podziwu godną siłą.
Przyciągnął kanapę pod piec i poprzewieszał wszystkie obrazki. Te, które mu się najmniej podobały, powiesił do góry nogami.
(Ale może te właśnie najbardziej przypadły mu do gustu, kto wie).
Ani jeden mebel nie został na swoim dawnym miejscu, a budzik leżał w kubełku na śmieci. Natomiast ściągnął ze strychu moc starych rupieci i zgromadził je wokół pieca.
Too-tiki przyszła popatrzeć.
- Myślę, że zrobił to dlatego, żeby czuć się tu bardziej w domu - powiedziała pocierając pyszczek. - Starał się stworzyć przyjemny gąszcz wokół swojego mieszkania. Żeby mieć spokój.
- Ale co powie Mama? - zaniepokoił się Muminek.
Too-tiki wzruszyła ramionami.
- No, to po coś go wypuścił? - powiedziała. - W każdym razie ten troll nic nie je. To ogromnie praktyczne zarówno dla ciebie, jak i dla niego. Postaraj się spojrzeć na to wszystko jak na rozrywkę.
Muminek potakująco kiwnął głową.
Zastanawiał się przez chwilę. Potem wczołgał się w zwalisko połamanych mebli, pustych skrzyń, sieci na ryby, zwojów papy, starych koszy i narzędzi ogrodniczych. I niebawem uznał, że jest tu całkiem przytulnie.
Postanowił spać pod nie używanym od dawna fotelem na biegunach, w koszu z wełną.
Właściwie nigdy nie czuł się zupełnie bezpieczny w tym mrocznym salonie o pustych oknach. A śpiąca rodzina przyprawiała go o melancholię.
Ale teraz, w ciasnej przestrzeni pomiędzy skrzynią, fotelem na biegunach i bokiem kanapy, czuł się zupełnie bezpieczny i ani trochę samotny.
Widział stąd kawałek ciemności, jakie panowały za otwartymi drzwiczkami pieca, ale starał się, jak mógł; aby nie zakłócać spokoju przodka, i budował ściany swego kącika najciszej, jak się dało.
Wieczorem wziął z sobą lampę i leżał słuchając, jak przodek kręci się w kominie.
„Może i ja tak mieszkałem przed tysiącem lat” - myślał zachwycony.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie krzyknąć by czegoś w komin. Czegoś, co byłoby znakiem tajnego porozumienia. Ale rozmyślił się. Zgasił lampę i zwinął się w kłębek głęboko pośród wełny.


__________________________
* Kapturek na imbryk - rodzaj pokrowca, nakładanego na imbryk z gorącą herbatą lub kawą dla utrzymania ciepła.
* Wysiedlony jeż to taki jeż, który wbrew swej woli został wyrzucany ze swojego domu i który nie zdążył nawet zabrać z sobą szczoteczki do zębów. (Uwaga autorki).
* Jeżeli czytelnik zacznie płakać, niech szybko zajrzy na str. 165 (ostatni rozdział). (Uwaga autorki). * Drzewo genealogiczne-rysunek przedstawiający wszystkie pokolenia całego rodu za pomocą drzewa, na którego pniu, konarach i gałęziach umieszczone są imiona i nazwiska osób pochodzących od jednego przodka.

Copyright ˆ 2010-2012 Dolina Muminków. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotellit Weissensee